*** (Co jakiś czas miewam sny…)

Co jakiś czas miewam sny. Zwykle ich nie pamiętam, lecz niekiedy pojawiają się takie, które są w stanie pozostawić po sobie trwały ślad. Co więcej, niektóre z nich powracają na różnych etapach mojego życia.

Najbardziej zapadają w pamięć te, w których występują trąby powietrzne. Scenariusz jest różny, lecz zawsze mają one wspólny mianownik – wychodzę na zewnątrz tylko po to, by niespodziewanie stanąć w obliczu rozszalałego żywiołu. Nie ma odwrotu, bowiem kończy się świat.

Kiedy indziej jest zupełnie inaczej. Śni mi się ojciec, lub dziadek ze strony matki. Zwykle panuje półmrok, czas biegnie wolno, a atmosfera jest gęsta jak smoła. Siedzimy, zastygli w bezruchu, w przedziale bagażowym obskurnego elektrycznego pociągu, podobnego do tych, którymi w czasie studiów jeździłem z Gdańska do domu. Jesteśmy przemoczeni, jakby dopiero co wyjęto nas z wody. Nasze ubrania i włosy “ozdabia” morska trawa oraz morszczyn, natomiast oczy i twarze nie mają żadnego wyrazu. Korowód umarłych, którzy nie słyszą, nie widzą, nie mówią. Są tylko obecni, a świat po prostu trwa…