W ramach eksperymentu przyłożyłem obiektyw aparatu do okularu lornetki i „strzeliłem” zdjęcie Rzece. Obraz, który powstał w ten sposób nasunął mi iście kosmiczne skojarzenia 🙂

W ramach eksperymentu przyłożyłem obiektyw aparatu do okularu lornetki i „strzeliłem” zdjęcie Rzece. Obraz, który powstał w ten sposób nasunął mi iście kosmiczne skojarzenia 🙂
Ubiegłej wiosny, podczas pierwszego lockdownu związanego z przeciwdziałaniem skutkom epidemii wirusa SARS-CoV-2, sporo siedziałem w domu i przychodziły mi do głowy różne pomysły.
W ramach realizacji jednego z nich postanowiłem spróbować zwiększyć bioróżnorodność trawników w naszej okolicy 🙂 W tym celu zakupiłem nasiona różnych roślin i wysiałem je pod osłoną nocy. Była to akcja na miarę tej z ewangelicznej przypowieści o pszenicy i chwastach z tą różnicą, że ja zamiast kąkolu siałem dziewannę, wiesiołek, wykę ptasią, mydlnice lekarską i dwadzieścia jeden innych gatunków naszych rodzimych „chwastów”. Nie przygotowywałem w żaden sposób podłoża (nasiona rzucałem między trawę), więc nie liczyłem na żadne spektakularne efekty.
Jakiś tydzień temu w miejscu moich niejawnych działań zakwitły złocienie. Wśród trawy oraz kęp serdecznika tu i ówdzie dojrzałem też liście rumianu barwierskiego, cykorii podróżnik oraz dzikiej marchwi. Coś zatem przetrwało. Ucieszyłem się, ale nie mam złudzeń, że trawnik przed blokiem ma szansę przeobrazić się w coś przypominającego łąkę kwietną. Wszędzie wokół słychać już warkot kosiarek, a musicie wiedzieć, że goście, którzy zajmują się u nas „pielęgnacją” zieleni nie pieprzą się w tańcu. Skutki ich pracy nierzadko przypominają to, czego można by raczej spodziewać się po przejściu roju wygłodniałej szarańczy…
W ubiegły piątek spontanicznie wybraliśmy się z Olą nad rzekę. Poziom wody w Wiśle był dość wysoki, ale byliśmy w stanie – używając jako prowizorycznej kładki pnia powalonego drzewa – dostać się na odcięty od głównego nabrzeża niewielki fragment lądu nieopodal bielańskiej żwirowni.
Przyglądając się mętnej, wartko płynącej wodzie można było zauważyć, że jest ona wyraźnie spieniona. Widząc żółtawą pianę pomyślałem, że może być ona znakiem wieszczącym, że rzeka jeszcze przybierze. Wróciłem w to samo miejsce jakieś dwie doby później i okazało się, że tym razem moje przewidywania się sprawdziły. W krótkim czasie poziom wody podniósł się o jakieś 70 centymetrów.
W ostatnich dniach sporo padało i prawdopodobnie to jeszcze nie koniec takiej pogody. Na najbliższy czas również prognozowane są deszcze. Przy czym myśląc o rzece warto pamiętać, że może ona równie szybko opadać…
Nadwiślańskie wierzby białe, sfotografowane w odstępie około 48 godzin. Bez trudu można zobaczyć wyraźną zmianę poziomu wody (fotografie wykonywane z różnej perspektywy).
w oddali zagrzmiało
twarz ciemnej chmury ma swoją szansę
objawić się w zwierciadle kałuży
Nie tak dawno, gdy wyskoczyłem na chwilę nad Wisłę, w stercie przybrzeżnych kamieni wypatrzyłem coś paskudnego. Było to narzędzie służące do nielegalnego łowienia ryb metodą na tak zwanego szarpaka. Kłusujący w ten sposób zarzucają przy użyciu wędki kilka dociążonych ołowiem, dużych haczyków (lub kotwic) w miejsca, gdzie masowo gromadzą się ryby, a następnie w bezlitosny sposób starają się je podcinać, wbijając haki w różne części ich ciała. Przy okazji takiego połowu wiele ryb zostaje barbarzyńsko okaleczonych, a wykrywalność sprawców jest, niestety, niewielka. Nie jestem wędkarzem, ale w przeszłości obiły mi się o uszy informacje o kilku miejscach w Warszawie, które cieszą się szczególnym zainteresowaniem „szarpakowców”. Dopiero teraz zetknąłem się jednak z namacalnym dowodem na uprawianie tego parszywego procederu.
Staram się mieć oko na różnego rodzaju przyrodnicze osobliwości. Dzisiaj, gdy kręciliśmy się z Arturem nieopodal Lasu Bielańskiego, wypatrzyłem coś ciekawego na pniu jednej z przydrożnych topoli. Widywałem to drzewo wielokrotnie, ale teraz z zaskoczeniem zauważyłem, że z zakamarków jego kory wyrastają samosiejki trzech innych gatunków drzew – wiązu, klonu zwyczajnego oraz klonu jesionolistnego. Zdziwiło mnie nie to, że pojawiły się w tak nietypowym miejscu (wszystkie powyższe gatunki są rozsiewane przez wiatr i w sprzyjających warunkach kiełkują, gdzie tylko się da), ale że tylu różnych „gości” znalazło się w tym samym czasie na jednym „gospodarzu”. Wszystkie drzewka miały się dobrze (jeden z dwóch wiązów miał naprawdę sporo gałązek, a podstawa jego pnia była mniej więcej grubości mojego kciuka), ale przyglądając się im zastanawiałem się, jak długo uda im się utrzymać przy życiu. Minęło dobre kilka godzin odkąd wróciliśmy do mieszkania, a ta sprawa dalej siedzi mi w głowie. Nie pozostaje mi nic innego, jak śledzić rozwój sytuacji…
Przydrożna topola porośnięta samosiejkami trzech innych gatunków drzew – klonu jesionolistnego i zwyczajnego (fotografia po lewej) oraz wiązu (fotografia po prawej).
Jeden z wiązów. Widok na miejsce, z którego wyrasta.
Czasami dobrze jest spojrzeć na świat z innej niż zwykle perspektywy. Wejść na dach wieżowca, wspiąć się na czubek drzewa albo szczyt góry. Stanąć na głowie, prześwietlić coś promieniami rentgena lub po prostu wejrzeć w zwierciadło kałuży. Można też dokładnie obejrzeć coś z bliska i ten sposób – choć w istocie trywialny – jest najprostszą metodą, która pozwala dostrzec niezwykłość pozornie zwyczajnych rzeczy.
Weźmy garść rzecznego piasku. Tego samego, który tak charakterystycznie skrzypi pod stopami, gdy spaceruje się po plaży i piekielnie irytuje, kiedy dostanie się do wnętrza śpiwora lub buta. Najzwyklejszego kwarcowego piachu, który bez trudu można znaleźć w każdej piaskownicy. Tego, którym posypuje się zimą chodniki i który powszechnie wykorzystuje się jako materiał budowlany. A zatem zwykły piasek. Czy może być w nim coś ciekawego? By poznać odpowiedź, należy zmienić sposób patrzenia. Oglądając jego pojedyncze ziarenka w odpowiednio dużym powiększeniu, można przekonać się, że każde z nich stanowi wyraźne świadectwo pewnego procesu. W kwarcowych drobinach można dopatrzeć się różnorodnych kształtów. Są takie, które wyglądają jak szklane paciorki. Inne przypominają z wyglądu bulwy ziemniaka, usiane miniaturowymi kraterami księżyce lub twarze śpiących starców. Ile ziaren, tyle skojarzeń (granicą jest wyobraźnia), jednak niemal wszystkie formy wyróżnia pewna charakterystyczna obłość. Oczywiście, nierzadko można spotkać się z twierdzeniem, że natura nie znosi linii prostych, ale wbrew pozorom nie jest to taka bezdyskusyjna kwestia. Minerały, które są integralną częścią nieożywionej przyrody, przyjmują określone, wielościenne formy geometryczne, będące przejawem ich ściśle określonej, trójwymiarowej budowy wewnętrznej. Studiując postać zewnętrzną drobin rzecznego piasku, w zdecydowanej większości przypadków trudno jednak doszukać się śladów owej pierwotnej symetrii. Już pierwszy rzut oka ujawnia, że ostre krawędzie oraz płaskie niegdyś ściany miniaturowych kryształów kwarcu uległy wygładzeniu i jest to fascynujące, ponieważ owa opływowość kształtu jest po części zapisem siły i nieustępliwego ducha rzeki. Wisła, wpychając do morza wiele milionów ton piasku rocznie, bezustannie szlifuje jego ziarenka i pozostawia swoje wyraźne piętno na powierzchni każdego z nich.
Czy zdarzyło Ci się pomyśleć o tym w ten sposób?
Jedno z wyselekcjonowanych przeze mnie ziarenek wiślanego piasku (widok spod mikroskopu).