Wiślany „driftwood” / astro-dinozaur :)

Zdarza się, że rodzinne plażowanie nad Wisłą prowadzi do wejścia w posiadanie niebanalnej rzeźby. Tak było m. in. jakieś dwa i pół roku temu, kiedy znalazłem cudacznie wyglądającą pozostałość jakiegoś zatopionego drzewka. Gdy wróciliśmy do domu, Artur odłamał jeden z korzeni i tak – praktycznie zerowym nakładem sił – powstało coś w rodzaju astro-dinozaura (kreatura ma nawet dziurę w zadku 🙂 ). Na poniższych zdjęciach możecie zobaczyć, jak to dzieło Rzeki i Artura prezentuje się dzisiaj. „Driftwood” z Wisły? Lubię to!

Sokorowy duet z Ostrówka plus kolejna wizyta w Glinkach (2 stycznia)

Dramatis personae: ja, Marcin i kilka okazałych topoli.

Płynnie wchodzimy w kolejny rok, pozostając w temacie topolowych pielgrzymek. We wtorek, drugiego stycznia, odstawiamy dzieciaki do przedszkola i, nie bacząc na deszcz, jedziemy do wsi Ostrówek, kawałek na południe od Warszawy. Ta nieduża miejscowość, położona w gminie Karczew, zapisała się na kartach historii jako pole jednej z bitew stoczonych w ramach wojny polsko-austriackiej, powiązanej z serią napoleońskich konfliktów zbrojnych. Referując w skrócie – w nocy z drugiego na trzeciego maja 1809 roku nasi pod dowództwem generała Michała Sokolnickiego, w sile kilku pułków, dali solidnie popalić Austriakom. Zwycięski szturm zakończył się zdobyciem nieprzyjacielskiego szańca na prawym brzegu Wisły i uniemożliwił wrogim wojskom przeprawę przez Rzekę. Zwycięstwo miało kluczowe znaczenie dla dalszego przebiegu działań wojennych. Polskie siły zbrojne odzyskały bowiem inicjatywę, by, po zajęciu Sandomierza, Lublina oraz Zamościa, wedrzeć się do znajdującej się pod austriackim panowaniem Galicji.

Mapa okolic Ostrówka z rewersu tablicy informacyjnej stojącej przy miejscowym kościele.

Dwieście lat później, w maju 2009 roku, w centrum Ostrówka, na skwerze przy miejscowym kościele odsłonięto głaz upamiętniający batalię, na którym umieszczono stosowną tablicę, metalowe popiersie Sokolnickiego oraz rzeźbę rogatywki 6-go Pułku Piechoty Księstwa Warszawskiego. Przy obelisku tym pełni straż para topól czarnych, z którymi spotkanie było jednym z celów naszej wycieczki.

Topole z Ostrówka (widok ogólny) oraz obelisk upamiętniający zwycięską bitwę z 1809 roku.

Wzmianki o tych sokorach pojawiają się w kilku opracowaniach dotyczących krajowej dendroflory (m.in. „90 drzew. Okazy niezwykłe” Pawła Zarzyńskiego i Roberta Tomusiaka czy „Drzewa Polski” Pawła Zarzyńskiego, Roberta Tomusiaka oraz Krzysztofa Borkowskiego) i w „Rejestrze Polskich Drzew Pomnikowych” Piotra Gacha, jednak drzewa te nie są powszechnie znane. Teraz – popijając kawę z termosu – miałem sposobność wyrobić sobie własną opinię na temat tego topolowego duetu.

Oko w oko z parą sokor z Ostrówka.

Ostrówieckie sokory są bezspornie potężne. Każda z nich może poszczycić się ponad ośmiometrowym obwodem pnia na wysokości pierśnicy (130 cm licząc od gruntu). Pękate, walcowate w przekroju pnie pokryte są licznymi tumorowymi naroślami, stanowiącymi częstą cechę tego konkretnego gatunku topoli. Tu i tam owe wybrzuszenia porastają malownicze mozaiki porostów, glonów i mchu. Tym co z automatu zwraca uwagę jest, że oba drzewa zostały poddane naprawdę mocnym cięciom korekcyjnym. Pień osobnika rosnącego bliżej obelisku zredukowano na wysokości około dwunastu metrów (na szczycie, w miejscu interwencji – widziałem rozległy próchniczy ubytek). W drugim przypadku piła poszła w ruch jakieś cztery metry wyżej. Konary boczne również były przedmiotem ostrej redukcji, przez co ogólna harmonia sylwetek obu drzew jest mocno zaburzona. Jeżeli chodzi o powyższe zabiegi, to, być może, na wydanie decyzji o ich przeprowadzeniu wpływ miało bezpośrednie sąsiedztwo linii energetycznych (spekuluję). Aktualnie, topole odbudowały już nieco swoje korony i na tę chwilę obie mierzą mniej więcej dwadzieścia pięć metrów wysokości.

Ostrówieckie sokory – garść bliskich kadrów.

W przypadku nieco wyższego drzewa, z jednej strony pnia przymocowano niedużą kapliczkę maryjną, przyozdobioną sztucznymi kwiatami. Po drugiej natomiast, w próchniejącej jamie, za odszczepionym fragmentem sporej, pozbawionej kory narośli (jej górna część kojarzyła mi się z głową smoka lub żółwia ninja) jakiś psotny czciciel Bachusa postawił flachę po wódzie z „flaszątkem” 🙂 . Na szaro-brązowej korze drzewa z kapliczką można było dostrzec także powbijane pinezki – znak, że służy ono miejscowym jako żywy słup ogłoszeniowy. Jeżeli chodzi o płeć, to byłem w stanie stwierdzić, że przynajmniej jedno drzewo jest osobnikiem żeńskim (w zagłębieniach kory obu znaleźliśmy stare torebki nasienne). Obydwa drzewa nosiły ślady upływu czasu w postaci próchniejących miejsc (we wnętrzach pni zapewne znajdują się rozległe ubytki), ale biorąc pod uwagę ich wiek (~200 lat), można stwierdzić, że wciąż trzymają się nieźle. U podstaw obu sokor widzieliśmy nory gryzoni.

Kapliczka maryjna przybita do pnia jednego z odwiedzanych drzew i „świątynka” Bachusa („Lubelska” z flaszątkiem) po jego drugiej stronie.

Co do moich subiektywnych odczuć (możecie mieć inne), to mimo iż topole czarne z Ostrówka są naprawdę ogromne, nie byłem w stanie się nimi zachwycić. Podobały mi się oglądane z bliska detale ich pni, ale gdy patrzyłem na nie jako całość, to coś mi nie grało. Drastyczne cięcia redukcyjne sprawiły, że aktualnie są one cieniami tego, czym mogłyby być. Dodatkowo, lata łażenia po nadwiślańskich łęgach sprawiły, że mam specyficzną perspektywę, która powoduje, iż główne bohaterki dzisiejszego wpisu odbierałem jako nie do końca pasujące do otoczenia. Mimo to, uważam, że oba drzewa bezsprzecznie zasługują na pomnikowy status, a – z tego co się orientuję – na tę chwilę wciąż się takim nie cieszą.

Wykorzystując okazję, że byliśmy niecałe półtorej kilometra od Glinek, postanowiliśmy podskoczyć także do naszej znajomej – „Maryny”. Od naszej ostatniej wizyty, tej jednej z najokazalszych topól białych w Polsce przybyło w „pasie” cztery centymetry. W sąsiedztwie drzewa coś się zmieniło. Zanotowałem, że część drzew owocowych w okolicznym sadzie została wycięta. Zniknęły też stosy pociętych konarów, pozostałych po chirurgicznej korekcji monumentalnej topoli. Pod białodrzewem zastaliśmy odłamany owocnik żółciaka siarkowego, co może być kiepską wróżbą dla drzewa, ale pożyjemy – zobaczymy (sam pień wydawał się czysty). Dodatkowo, górna połowa urzędowej tabliczki z orłem, przybitej do pnia, zniknęła.

Z kolejną wizytą u „Maryny” – monumentalnego białodrzewu rosnącego w mazowieckiej wsi Glinki.

Pobyt w Glinkach zakończyliśmy spacerem u podnóża wału przeciwpowodziowego – częściowo wzdłuż granicy rezerwatu „Łachy Brzeskie”. Blisko krawędzi obwałowania rośnie kilka wielkich topól kanadyjskich. Gdy ostatnio byliśmy w tym miejscu, jedna z nich przykuła moją uwagę, ponieważ była oznaczona jako pomnik przyrody, co w przypadku topól obcego pochodzenia nie zdarza się często. Teraz z zaskoczeniem zobaczyliśmy, że spotkał ją los, który wciąż spotyka wiele polskich topoli. Drzewo o pierśnicowym obwodzie pnia wynoszącym dokładnie sześć metrów zostało wycięte. Zdjęcia „przed” i „po” możecie zobaczyć poniżej.

Topola kanadyjska z Glinek w lutym 2022 roku i obecnie – in memoriam.

Zgoda – drzewo nie było w najlepszej kondycji (na pniu były widoczne ślady po podpaleniu oraz owocniki dwóch gatunków grzybów rozkładających drewno, a na gałęziach pasożytowała jemioła), ale we wnętrzu pnia nie było próchniczych ubytków i wydaje mi się, że spokojnie mogło jeszcze trochę pociągnąć. Z jednej strony żal było patrzeć na „kanadyjkę” bezceremonialnie pociętą na kawałki, z drugiej miałem świadomość, że sadzenie tego rodzaju topól w bezpośrednim sąsiedztwie naturalnych zadrzewień łęgowych nie jest najmądrzejszym pomysłem, albowiem krzyżują się z one sokorami, co prowadzi do utraty czystości genowej przez populacje tych drugich. Gdy myślę o tym, wciąż mam nieprzyjemny, nierozstrzygnięty dylemat…

Do łęgu (100 słów)

Dwudziestego szóstego grudnia. Siąpi deszcz. Wędruję błotnistą drogą, obszczekiwany przez trzy małe psy. Bury świt łapie mnie niby złodzieja na jednym z wiślanych mostów (poniżej zmącona, wezbrana Rzeka). Stojąc u progu łęgu kłaniam się nisko, a później wchodzę między pogrążone w letargu wiekowe topole. Jest mokro i zimno, ale to nic. Ważne, że mogę włóczyć się ścieżkami wydeptanymi przez sarny i dziki, klucząc wśród połamanych, omszałych konarów. Spotkawszy łosia, rzucam mu nieśmiałe spojrzenie. Gdzieś niedaleko odezwał się kruk. Na moment zamykam powieki. Krople stukają o miękką ziemię. Las pachnie błotem, próchnem, grzybami. Nie wiem już, czy to jawa, czy sen…

Iryzujące szklane cudo

Dawno nie opisywałem żadnych wiślanych znalezisk, dzisiaj częściowo wypełnię tę lukę.

Latem ubiegłego roku, brodząc w Wiśle, na dnie wypatrzyłem coś niebieskawego. Intrygujący przedmiot – po obmyciu go z iłu – okazał się kawałkiem szkła. Nie było to jednak jakieś pospolite szkło w rodzaju denka butelki po piwie 🙂 Mleczno-niebieska znajda z jednej strony miała formę osobliwie zagniecionej, warstwowej masy. Na rewersie nie było warstw, ale na lekko wklęsłej powierzchni również działo się coś ciekawego. Zdobił ją swoisty pejzaż nierówności, zagłębień i wżerów. Całość była obtłuczona na brzegach. Nie będę spekulować, jak powstało to cudo, ani dlaczego znalazło się w Rzece, ale można domniemać, iż spędziło w niej dłuższy czas. Skąd taki wniosek? Powierzchnia obiektu – oglądana pod różnymi kątami – mieniła się kolorami tęczy. Zjawisko optyczne tego rodzaju jest zwane iryzacją (od greckiej bogini Iris) i w przypadku szkła może być skutkiem naturalnie zachodzących procesów. Szklane przedmioty, które długo leżą w wilgotnej glebie – w sprzyjających warunkach – mogą ulegać specyficznemu procesowi starzenia. Woda (o określonym odczynie) wypłukuje ze szkła niektóre z jego składników, czego efektem jest pojawianie się na jego powierzchni wielu super-cienkich warstewek. To właśnie one rozpraszają światło na podobieństwo pryzmatu, dzięki czemu możemy podziwiać swoisty taniec kolorów.

Co ciekawe, znaleziona przeze mnie szklana osobliwość może stać się jeszcze bardziej interesująca. Wystarczy obejrzeć ją w skali „mikro”, wzlatując na skrzydłach wyobraźni. W zbliżeniach jej powierzchni można doszukać się różnych ciekawych rzeczy. Szafirowe góry? Atole wysp na lazurowym morzu? Rozsypane klejnoty? Wielobarwna zorza? Kosmiczne skały? Proszę bardzo! Przeglądając poniższą galerię, możecie sprawdzić to sami…

„Marzanna” z powietrza (12 listopada)

Cześć! Dzisiaj mam przyjemność podzielić się z Wami serią wspaniałych fotografii „Marzanny”, wykonanych przez ARTI DRON & PHOTO.

Jesień to dobry czas na portretowanie tej przedziwnej grudziądzkiej topoli. Jej pozbawiona liści sylwetka wespół z przebarwiającymi się drzewami grądu zboczowego, porastającego stromiznę Kępy Strzemięcińskiej, tworzy niezwykle malowniczą kompozycję. Wokół drzewa feeria ciepłych barw – istny festiwal kolorów…

Grudziądz, końcówka października

W ubiegłym tygodniu udało mi się wygospodarować trochę czasu i wyskoczyć do Grudziądza na kilka dni. Przy okazji zajrzałem do niedawno otwartego Muzeum Handlu Wiślanego FLIS (polecam), mającego siedzibę w jednym ze średniowiecznych spichlerzy, z których słynie miasto. Wiadomo – nie mogłem też nie skorzystać ze sposobności złożenia kolejnej wizyty monumentalnej topoli czarnej, rosnącej przy Cytadeli. Miałem nadzieję, że tym razem uda mi się sportretować ją w całej okazałości. Niestety, wciąż nie było to możliwe. Wyjątkowo wysokie temperatury panujące tej jesieni spowodowały, że tegoroczny okres wegetacyjny wydłużył się o prawie miesiąc (!) i sylwetkę sokory nadal przesłaniały ulistnione gałęzie okolicznych krzewów oraz drzew. Spędziwszy trochę czasu w towarzystwie tej topolowej matrony, przyszło mi na myśl, że jej mroczna aparycja oraz rozmiary sprawiają, iż może kojarzyć się ona z sienkiewiczowską Horpyną. Co ciekawe, rosła wiedźma z powieści „Ogniem i mieczem„, wieszcząca z koła młyńskiego, mieszkała w „Czarcim Jarze”. W pobliżu naszego drzewa – idąc na północ – także można znaleźć coś w rodzaju jaru. Biegnie on ku Wiśle stromym zboczem Kępy Fortecznej i płynie nim (okresowo?) niewielki ciek wodny. W przypadku, gdyby nazwy drzewa zaproponowane we wniosku o objęcie go pomnikową ochroną nie przyjęły się, to „Horpyna” mogłaby stanowić atrakcyjną, nieobojętną dla wyobraźni alternatywę.

Aura raczej nie sprzyjała wędrówkom po lesie (siąpił nieprzyjemny deszcz), ale nie odwiodło mnie to od przeprowadzenia małego rekonesansu zbocza Kępy Fortecznej. W drodze powrotnej moją uwagę zwróciły liczne lisie nory, lipa drobnolistna o intrygującym pokroju oraz pewien okazały jesion.

Odwiedziny u sokory spod grudziądzkiej Cytadeli (27 października br.) i fotografia intrygująco rozgałęzionej lipy drobnolistnej (ostatnie zdjęcie), rosnącej w Lesie Garnizonowym na Kępie Fortecznej.

Tymczasem, po przeciwnej stronie miasta, u stóp drugiej z kęp, między którymi pierwotnie usytuowany był Grudziądz, moja Marzanna wciąż trwa, dumnie eksponując swoją okaleczoną, ale jakże niesamowitą sylwetkę. Czasem, gdy studiuję szczegóły jej postaci, zastanawiam się, czy mieszkańcy pobliskiego osiedla biorą w ogóle pod uwagę, że mają pod nosem jedno z najdziwniejszych krajowych drzew. Sebastian Czeremcha (pozdrowienia) – autor m. in. bloga „Szepty Kniei” (LINK), określił ją mianem dostojnej królowej na tronie powstałym z historii jej próchna. Na zdjęciach obrazujących jej masywne, spływające ku Wiśle, splątane napływy korzeniowe dostrzegł twarze, istoty i stwory. Wśród nich były smok, ośmiornica, czy gnomy grające na trąbkach. Według Sebastiana, Marzanna niesie, jakieś przesłanie od tych swoistych leśnych skrzatów, które strzegą jej przestrzeni. Twierdzi on, że wyjątkowo licznie zgromadziły się wokół drzewa. Czasem straszą, innym razem psocą, ale z natury są dobre.

Faktem jest, że niecodzienna fizjonomia tej topoli potrafi działać na wyobraźnię – zwłaszcza, jeżeli obserwator jest osobą wysoce wrażliwą. Wiem o tym od czasów mojego wczesnego dzieciństwa 🙂 Teraz, wiele lat później – mimo ograniczonych zasięgów tego bloga i moich zdolności pisarskich – staram się pokazywać ją światu, wziąwszy na siebie rolę jednego z jej kronikarzy i orędowników. Niestety, kondycja Marzanny stale pogarsza się. Osobiście, szczególnie niepokoi mnie paskudne uszkodzenie pnia, będące skutkiem wyłamania jednego z potężnych, nisko osadzonych konarów. Feralne miejsce coraz bardziej próchnieje i aktualnie ma postać wielkiej, ziejącej jamy (z jej krawędzi wyrastają korzenie przybyszowe), która niebawem będzie w stanie pomieścić dorosłą osobę. Pośrednim dowodem na postęp rozkładu jest również to, że spory czerwonawy otoczak, tkwiący w splotach jej korzeni, niedawno zapadł się do wnętrza i teraz umiejscowiony jest dużo niżej. Nie ulega wątpliwości, że czas gra na szkodę drzewa, ale z drugiej strony, warto mieć na uwadze, że przemijanie wpisane jest w życie każdej istoty. Marzanna daje nam lekcję odchodzenia, ale jednocześnie wydaje się mieć w sobie jakiś pierwiastek buntu, który – wbrew przeciwnościom – pomaga jej ciągle trwać…

Topola Marzanna i kadry „strzelone” na wysokości Kępy Strzemięcińskiej (na jednym ze zdjęć widać odchody wydry); 26-29 października 2023 roku.

Warszawski świt, 15 października

Tegoroczny październik jest zaskakująco ciepły, ale aura niebawem powinna się zmienić (ku Polsce sunie potężny niż). Tymczasem, w stołecznej Wiśle wciąż niska woda. Warszawski świt zastał nas wśród łysych łbów polodowcowych głazów, vis-a-vis żerańskiej elektrociepłowni. Dzisiaj nie jestem w pisarskim nastroju, ale nie widzę przeszkód, by podzielić się z Wami zbiorem kilkunastu nadrzecznych „migawek”…

„Światowy Dzień Drzewa” / garść topolowych wieści

Serwus! Dziesiątego października to „Światowy Dzień Drzewa”. Celem tej inicjatywy jest zwrócenie uwagi społeczeństwa na rolę drzew dla funkcjonowania naszej planety. Obecnie intensywnie wylesiamy Ziemię, nierzadko odsuwając od siebie myśl, iż bez roślin drzewiastych nie przetrwalibyśmy zbyt długo. Biorąc pod uwagę wyłącznie podstawowe kwestie, to uczestnicząc w szeregu naturalnych procesów produkują one tlen i pożywienie, regulują lokalny klimat, oczyszczają wodę, zapobiegają erozji gleby oraz stanowią dom dla nieprzebranej liczby istnień. Myśląc o drzewach, które nas otaczają warto o tym pamiętać.

Korzystając ze sposobności, chciałbym podzielić się z Wami garścią dobrych wieści, dotyczących trzech „moich” drzew.

Siódmego października w Warszawie, na łąkach golędzinowskich odbył się Piknik Dendrologiczny. Oprócz innych wydarzeń z nim związanych, w pawilonie edukacyjnym „Kamień” zaprezentowano zdjęcia drzew, które zakwalifikowały się do finału konkursu na „Warszawskie Drzewo Roku„. Wśród trzynastu osobników, reprezentujących poszczególne dzielnice Stolicy (prawie połowę stanowiły dęby szypułkowe) znalazło się też drzewo, które już znacie. Topola „Piastunka” reprezentuje Bielany, ale nieformalnie występuje także w imieniu wszystkich warszawskich topoli. Co ciekawe, do konkursu zgłosiłem ją jako topolę holenderską (Populus xcanadensis ‚Marilandica’; taką „etykietę” pierwotnie przypiął jej jeden z topolowych ekspertów poproszonych przeze mnie o opinię), i ku mojemu zdziwieniu warszawscy dendrolodzy po przeprowadzeniu oględzin w terenie stwierdzili, że jest ona rodzimą topolą czarną. To świetne wieści. Co do błędnego oznaczenia, to jeżeli chodzi o systematykę rodzaju Populus, rozpoznawanie poszczególnych gatunków i kultywarów bywa karkołomnym zadaniem. Wynika to z dużej zmienności morfologicznej w obrębie rodzaju, gatunku, jak również pomiędzy poszczególnymi osobnikami. Sprawę dodatkowo komplikuje występowanie mieszańców.

Piękna fotografia autorstwa p. Krzysztofa Babickiego, prezentująca sylwetkę „Piastunki” na potrzeby tegorocznej edycji konkursu „Warszawskie Drzewo Roku” [źródło].

Pozostałe wiadomości dotyczą dwóch grudziądzkich sokor znad Wisły, którym szczególnie kibicuję. Na początku tego miesiąca zostałem poinformowany, że znacznik poświęcony „Marzannie” na mapach Google, kliknęło ponad 200 000 osób (!). To znakomity wynik (liczba ta ponad dwukrotnie przewyższa liczbę mieszkańców Grudziądza), pokazujący, że ta topola o unikalnym pokroju cieszy się sporym zainteresowaniem i wciąż zyskuje na uwadze.

Topola „Marzanna” (w środku kadru), uwieczniona z powietrza latem tego roku (zdjęcie publikuję dzięki uprzejmości „ARTI DRON & PHOTO”).

Ponadto, niespodziewanie szybko otrzymałem odpowiedź na moje sierpniowe pismo, kierowane do Prezydenta Grudziądza z prośbą o objęcie topoli spod Cytadeli (aktualnie najgrubsza znana topola w Polsce) pomnikową ochroną, w którym poinformowano mnie, że „(…) tut. Organ przeprowadzi procedurę ustanowienia w/w drzewa pomnikiem przyrody„. Po raz kolejny przekonałem się zatem, że warto aktywnie działać na rzecz ochrony nadwiślańskiej przyrody, do czego i Was gorąco zachęcam. Wciąż zdarzają się decydenci otwarci na oddolne inicjatywy, czego najlepszym przykładem są przedstawiciele grudziądzkiego magistratu. Jakiś czas temu Grudziądz otrzymał nowe hasło promocyjne. Brzmi ono „Grudziądz – Miasto Otwarte” i na przykładzie moich doświadczeń widzę, że może być ono realizowane w praktyce… Jeżeli i Wam nieobojętny jest los naszych rodzimych topoli, trzymajcie proszę kciuki za pomyślny finał tej sprawy.

PS. Jeśli chcecie, możecie wesprzeć „Piastunkę” w tegorocznej edycji konkursu „Warszawskie Drzewo Roku” i oddać na nią swój głos (LINK). Rozpropagowanie wiedzy o jej istnieniu, docelowo może zwiększyć szanse na ustanowienie jej pomnikiem przyrody (wniosek w tej sprawie został złożony przeze mnie w ubiegłym roku i jest nadal rozpatrywany).

Trzy wrześniowe, wiślane dni (Ujście Radomki – Warszawa, 1-3 września)

Wisła, niby magnes, nieodmiennie mnie przyciąga. Początek września spędziłem w towarzystwie Marcina, spływając z okolic ujścia Radomki do Warszawy moim wysłużonym, aczkolwiek wciąż niezawodnym, nadmuchiwanym „pływadłem”. Przyjemnie było na chwilę skupić się na prostych sprawach, pisząc wersy na wodzie, raz po raz mącąc ją piórem pagaja. Możecie wierzyć lub nie, ale Wisła to potężna siła, która popycha ku morzu nie tylko miliony ton wszelakiej materii, lecz może także wymywać metafizyczny brud świata z zakamarków rozlatanej duszy. Korzystając z pięknej pogody, delektowałem się otwartą przestrzenią Doliny Środkowej Wisły, gdzie Pani naszych rzek, źródeł i strumieni, wciąż na nowo tworzy swoje dzikie autoportrety. Pozostając w objęciach meandrującej Rzeki, wędrowaliśmy wzrokiem po wysokich, zerodowanych brzegach bezludnych wysp. Sunąc przed siebie, podziwialiśmy dostojne czaple białe i czarne bociany. Mówiąc o ptakach (oczywiście było ich wiele), to najbardziej zapadły mi w pamięć duże stada czajek, zasępiony ślepowron oraz kwokacz, który ganiał za rybkami na płyciźnie, tnąc wodę swoim długim dziobem, jak nożem. W nocy, z piątku na sobotę, niedaleko ujścia Pilicy, ze snu wyrwały nas porykiwania łosi, którym gorliwie wtórowała sowa (wszystko działo się w blasku nisko zawieszonego, trupio-żółtego księżyca). Dzień później, półleżąc przy ognisku, wsłuchiwaliśmy się w rozmaite dźwięki wydawane przez bobry – jęki, chrząknięcia, mruknięcia i pluski. W międzyczasie widzieliśmy też halo wokół słońca (zjawisko optyczne) oraz pociąg widmo, wiozący na wschód groźny, pancerny ładunek. Wisła obdarowała nas obu – Marcin na jednej z piaszczystych ławic znalazł pióro żurawia, którym postanowił udekorować swój kapelusz. Ja tymczasem wróciłem do domu bogatszy o lotkę bielika oraz nowy okruch wiedzy, dotyczący wymyków szarawych. W ciemności – w świetle latarki – oczy tych sporych, ale niezwykle trudnych do zauważenia na piasku pająków świecą, jak diamenciki. Czy są one liczne nad Wisłą? Musicie sprawdzić to sami…

Sokora spod grudziądzkiej Cytadeli – nowa najgrubsza (znana) topola w Polsce

Jak myślisz, czy w dzisiejszych czasach – w erze cyfrowej rewolucji – nad Wisłą wciąż można dokonać jakiegoś wyjątkowego odkrycia?

Aby odpowiedzieć na powyższe pytanie, musimy skierować swoją uwagę na jedno z miast, usytuowanych na prawym brzegu Wisły, w specyficznym rozszerzeniu jej doliny. Tym miastem jest Grudziądz, którego centrum znajduje się na 835-tym kilometrze żeglownego biegu Rzeki. Chyba każdy, kto widział jego zabudowę z nadrzecznej perspektywy, przyzna, że prezentuje się ona niezwykle malowniczo. Jest tak przede wszystkim dlatego, że ta znana z gotyckich zabytków miejscowość osadzona jest na dwóch wysoczyznach, powstałych tysiące lat temu w wyniku erozyjnej działalności wód glacjalnych (meandrująca Prawisła), które zmieniały tu swój kierunek. Wzgórza te zwane kępami, stromymi, podciętymi stokami opadają ku Rzece. Wysoczyzna położona bardziej na północ (tzw. Kępa Forteczna, wznosząca się na wysokość 86 m n.p.m.), niedługo po pierwszym rozbiorze Polski stała się obiektem zainteresowania władz Prus, w granicach których znalazł się Grudziądz. W miejscu tym, dostrzeżono dogodną lokalizację na wybudowanie Twierdzy, która miała stanowić kluczowy punkt obrony wschodniej flanki państwa. Prace nad tą fortyfikacją zakończono w 1789 roku i, mimo późniejszych zawirowań dziejowych, w sporej części zachowała się ona do naszych czasów. Grudziądzka Cytadela nie ma już, co prawda, dawnego znaczenia, ale wciąż znajduje się w rękach wojskowych. Co ciekawe, trudno dostępny teren oraz odstraszająca obecność wojska sprawiły, że w lesie u podnóża Kępy Fortecznej mogło przetrwać coś jeszcze…

Widok z lotu ptaka na grudziądzką Cytadelę [Źródło: „Szlakiem fortyfikacji Dolnej Wisły”].

W 2016 roku na facebookowym fanpage’u Rejestru Polskich Drzew Pomnikowych (RPDP; aktualnie jedno z najważniejszych źródeł informacji na temat polskich drzew), p. Andrzej Sulej (który kilka lat wcześniej został powołany na ćwiczenia rezerwy do jednej z jednostek stacjonujących na terenie grudziądzkiej Cytadeli) podzielił się interesującym zdjęciem. Na tej fotografii stoi on przy okazałej topoli, na którą trafił włócząc się po okolicy. Niestety, mimo entuzjastycznych komentarzy i spekulacji dotyczących rozmiaru drzewa, mijały kolejne lata, a ono wciąż pozostawało niezweryfikowane i nie było przesłanek, by sądzić, że coś w tej materii niebawem się zmieni.

Fotografia topoli czarnej spod grudziądzkiej Cytadeli z 2007 roku, autorstwa p. Andrzeja Suleja, opublikowana na facebookowym fanpage’u Rejestru Polskich Drzew Pomnikowych [Źródło].

Jako grudziądzanin z pochodzenia oraz miłośnik nadwiślańskich topoli czułem, że nie mogę tej sprawy tak pozostawić. W maju tego roku coś mnie ruszyło i nie było już odwrotu. Miałem silną potrzebę działania. Najpierw zabawiłem się w detektywa. Przeprowadziłem wstępne rozpoznanie, korzystając z dobrodziejstw wysokiej rozdzielczości ortofotomapy, udostępnionej na stronie Geoportalu Krajowego [LINK], a następnie, po wstępnym wytypowaniu dokładnej lokalizacji drzewa (do tej pory było znane jedynie jego przybliżone położenie), skontaktowałem się z p. Piotrem Gachem (twórca RPDP; sekretarz Sekcji Drzew Pomnikowych Polskiego Towarzystwa Dendrologicznego (PTD)). Wymieniliśmy maile i inicjatywa szybko zaczęła nabierać kształtu. Wkrótce, dzięki p. Piotrowi, miałem „błogosławieństwo” jeszcze trzech innych członków PTD (p. Ernest Rudnicki, dr inż. Marek Maciantowicz oraz p. Krzysztof Borkowski) i szykowałem się do znalezienia drzewa w terenie. Miałem ocenić jego stan oraz wykonać pierwsze pomiary. Nie mogłem się doczekać.

Według informacji, które udało mi się zdobyć, wytypowana przeze mnie lokalizacja znajdowała się poza terenem wojskowym, co oszczędziło nam potencjalnie żmudnego procesu przełamywania barier administracyjnych. Do Grudziądza pojechałem w piątek 7 lipca br. Problem polegał na tym, że postanowiłem dotrzeć do sokory idąc ku niej brzegiem Wisły. Aby tego dokonać, musiałem najpierw zejść w dół stromym, zalesionym jarem, biegnącym w dół Kępy Fortecznej, a następnie – w pocie czoła – brnąć przez nadrzeczną „dżunglę”. Przy okazji miałem w planach wypróbowanie elektronicznego odstraszacza kleszczy, jednak przebijając się przez łany wysokich pokrzyw i splątaną gęstwę innej „zieleniny” szybko zgubiłem tę zabawkę 🙂 Po wszystkim byłem mokry jak szczur, ale widok drzewa był warty każdego wysiłku. Ku mojej radości, topola wciąż żyła i okazała się prawdziwą olbrzymką, wyciągającą rosochate ramiona ponad gąszcz krzewów i podrostów innych drzew. Stojąc pod nią, niemal u stóp Kępy Fortecznej, jakieś sto metrów od brzegu Rzeki, oczami wyobraźni widziałem ją w roli patronki tutejszego lasu. Zmierzenie obwodu potężnego pnia, z uwagi na jego usytuowanie (skarpa) oraz to, że na miejscu byłem w pojedynkę, okazało się dość karkołomnym zadaniem (pomiar, z którego byłem zadowolony, wykonałem dopiero podczas drugiej wyprawy – trzy tygodnie później).

Wykonane przeze mnie pomiary wykazały, że drzewo, które w 2007 roku zwróciło uwagę p. Suleja ma rekordowe w skali kraju rozmiary. A zatem – zupełnie niespodziewanie – przypadł mi zaszczyt obcowania z nową najgrubszą polską topolą. Istnienie tego wiekowego drzewa jest najlepszą odpowiedzią na zadane na wstępie pytanie.

Pierwsze spotkanie z najgrubszą (znaną) polską topolą (7 lipca 2023 roku).

Obwód pierśnicowy pnia naszej topolowej matrony wynosi aż 968 cm. Zestawienie jej z innymi przedstawicielami rodzaju Populus z Rejestru Polskich Drzew Pomnikowych [LINK] pokazuje, że na terenie Polski zbliżonym, lecz wciąż nieco mniejszym, obwodem może pochwalić się jedynie jedno pomnikowe drzewo, należące do tego samego gatunku („Topola Mariańska”, rosnąca na terenie rolniczym w Ostromecku). Przy czym należy podkreślić, że sokora spod Cytadeli wyrosła na skarpie, przez co wartość obwodu jej pnia mierzona zgodnie z zasadami dendrometrii wypada dla niej niekorzystnie (tzn. jest zaniżona w stosunku do przypadku, gdyby drzewo rosło na równym terenie). Mimo tego, wartość obwodu jest imponująca. Co istotne, biorąc pod uwagę wszystkie żywe topole czarne wzmiankowane w serwisie „Monumental Trees”, stanowiącym bogatą bazę informacji o monumentalnych drzewach rosnących na całym świecie [LINK], bohaterka niniejszego wpisu plasuje się w pierwszej dziesiątce najgrubszych przedstawicieli swojego gatunku. Na wysokości około trzech metrów pień rozwidla się na dwa masywne przewodniki. Stan drzewa jest zły, jednak zadowalający biorąc pod uwagę jego sędziwy wiek. Jeden z przewodników jest paskudnie wyłamany i leży u podstawy pnia, po zachodniej stronie drzewa (uszkodzenie nastąpiło stosunkowo niedawno – maksymalnie dwa i pół roku temu). Na pniu widoczne są martwicze otwarcia, jednak na większości obwodu jest on raczej funkcjonalny.

Topola czarna spod grudziądzkiej Cytadeli w lipcu 2023 roku. Pień drzewa kryje się wśród gęstej nadwiślańskiej roślinności.

Już po powrocie do Warszawy wciąż czułem ogromną motywację do działania. Mając oparcie w pozostałych uczestnikach przedsięwzięcia, wysmażyłem szkic wniosku o nadanie drzewu statusu pomnika przyrody i – po ostatecznym doszlifowaniu treści – w ubiegły piątek złożyliśmy go na ręce Prezydenta Grudziądza (p. Maciej Glamowski). Pismo umotywowaliśmy nie tylko tym, że obwód drzewa wybitnie przekracza ustawowe kryteria, ale że można je ponadto traktować jako rodzaj symbolicznej osi, wokół której można budować interesującą opowieść związaną z lokalną historią. Wiadomym jest, że sędziwe drzewa są niemymi świadkami wydarzeń historycznych, długością życia przewyższają bowiem wiele ludzkich pokoleń. Nie inaczej jest w przypadku opisywanej kandydatki na pomnik przyrody. Wartość obwodu jej pnia nie mieści się w skali tabeli szacowania wieku dla jej gatunku, zatem spokojnie można założyć, że początki jej istnienia mogą sięgać lat 1770−1820 (niewykluczone, że drzewo jest starsze, jednak nie da się tego stwierdzić bez przeprowadzenia specjalistycznych badań terenowych). Oznacza to zatem, że jej trwanie może zazębiać się z momentem wmurowania kamienia węgielnego Cytadeli (1776 rok), czasami Kampanii Napoleońskiej 1806−1807, gdy grudziądzka Twierdza była oblegana i przechodziła swój pierwszy chrzest bojowy. Z pewnością była ona świadkiem internowania wojsk polskich po Powstaniu Listopadowym, a w czasach bardziej współczesnych – burzliwych wydarzeń pierwszej i drugiej wojny światowej. Biorąc pod uwagę powyższe, drzewo mogłoby nosić miano „Topoli Powstańców Listopadowych” (na cześć żołnierzy polskich biorących udział w tym ważnym zrywie niepodległościowym, więzionych później w Cytadeli) lub „Grudziądzanki”, by jednoznacznie skojarzyć je z miastem, w którym ono wyrosło. Dodatkowo, ustanowienie pomnika i promowanie go w kontekście historycznym, świetnie wpisywałoby się w inicjatywę powstania Parku Kulturowego „Cytadela Twierdzy Grudziądz” – oczywiście, jeśli inicjatywa, o której pomyśle kiedyś czytałem, doszłaby ostatecznie do skutku.

Najgrubsza topola w Polsce – obejrzyjmy ją z bliska…

Pomijając wątki opisane powyżej, dla mnie drzewo odkryte przez p. Suleja jest przede wszystkim ważnym elementem nadwiślańskiego otoczenia. Wisła wciąż zdumiewa mnie bogactwem i wyjątkowością swojej przyrody. Nie chodzi o fascynowanie się tym, co największe, najgrubsze, najstarsze (i inne naj), ale o to, że w nadrzecznej „dżungli” wciąż można znaleźć nieznane, wiekowe egzemplarze naszych rodzimych drzew, których istnienie ma niebagatelne znaczenie dla prawidłowego funkcjonowania całego nadrzecznego ekosystemu. Topole czarne niegdyś występowały powszechnie, dziś – głównie z naszej winy – są drzewami zagrożonymi wyginięciem (zaakcentowano to m.in. w Rezolucji nr 2, uchwalonej na konferencji ministrów środowiska w Strasburgu, dotyczącej ochrony leśnych zasobów genowych w Europie). „Patriotyzm” to obecnie bardzo modne słowo, ale wiele osób wydaje się zapominać, że patriotyczna postawa to także dbałość o nasze naturalne dziedzictwo. Nie zapominajmy zatem o naszych sędziwych sokorach. Wręcz przeciwnie, mówmy o nich jak najwięcej, by świat miał szansę dowiedzieć się o ich istnieniu. Niewykluczone, że nim obrócą się w próchno, będą włączane w działania związane z reintrodukcją oraz ochroną puli genowej swojego gatunku.

Podsumowując, mamy nową najgrubszą topolę, ale moim zdaniem nie jest to koniec historii. Wciąż bowiem wierzę, że dolina Wisły może skrywać jeszcze inne podobnej klasy drzewa. Kto wie, być może będę miał jeszcze zaszczyt uczestniczyć w prezentowaniu ich światu…


Na zakończenie pragnę podziękować Panom Piotrowi Gachowi, Ernestowi Rudnickiemu, Krzysztofowi Borkowskiemu oraz Markowi Maciantowiczowi za cenne merytoryczne wsparcie i udzielony kredyt zaufania.

15 lipca, popołudniowe brodzenie

Piątek po pracy. Artur zostaje z Olą, a ja zasuwam nad Wisłę. Brodząc w ciepłej wodzie, będę cieszył się chwilą. Marcin szuka drewna do swoich projektów (planuje robić rękojeści noży), natomiast ja – pętając się między polodowcowymi głazami – badam wzrokiem piktogramy odciśnięte w błocie przez ptasie stopy. Pobudzone wrony fruwają między wyspami. Nawołują się brodźce. Jest świetnie – w powietrzu unosi się zapach przygody. W odróżnieniu od zimorodka, który poleciał gdzieś z rybą, jakiś dziadek na łódce, nie może nic złowić…

„Pocztówka” z Łomnej, 8 czerwca

Na plaży w Łomnej diabelnie gorąco. Artur i ja babrzemy się w śliskim szlamie namuliska, przeganiając z miejsca na miejsce roje maleńkich much. Korzystając z okazji, sumiennie pracujemy na miano nadwiślańkich „Czarnych Stóp”. Nieopodal ludzie wypoczywają na kocach. Jakiś grubas z wędką paraduje na golasa, bez cienia żenady prezentując „ptaka”. Pliszka siwa, stojąc na brzegu, niewzruszenie kiwa ogonem. Przepływa kajak, tu i tam biegają zdyszane, ale szczęśliwe psy…