Sto słów o jesiennej mistyce łęgu (10 listopada)

O tej porze roku w nadwiślańskim łęgu wierzbowo-topolowym jest jakaś mistyka, dla której warto wleźć między łany wysokich pokrzyw, wciąż parzących mimo zwarzonych przez nocny przymrozek liści. Wdowi welon pędów chmielu oplata posępnie wyglądające sylwetki topoli czarnych. Tu i tam kaplica dziuplastej wierzby, w pobliżu której – niby maleńcy aniołowie – kręcą się sikory, raniuszki i szczygły. Wpatrując się w zmętniałe oko łosia, który zasnął na zawsze w cieniu starych białodrzewów, mógłbyś pomyśleć, że równie dobrze wszystko to mogłoby mieć miejsce tysiąc lat temu. Siedząc na ramie roweru sączę herbatę i stukam ołówkiem o kartkę notatnika. Miałem tyle napisać, a kompletnie brakuje mi słów…

Blaszany kanibal ;)

Podobają mi się rzeźby Józefa Wilkonia, będące integralną częścią karuzeli znajdującej się przy pokamedulskim kościele w Lesie Bielańskim. Wśród nich znajduje się jedna szczególnie żarłoczna ryba. Patrząc na nią można śmiało założyć, że jest to jeden z tych drapieżników, które akumulują w sobie szczególnie dużo metali ciężkich. Raczej nie chcielibyście zobaczyć jej na swoim talerzu 🙂

Przemyślenia sprowokowane wierzbowym „M1”

Gwałtowny rozwój nauki i technologii, który nastąpił w ciągu ostatnich kilku dekad i związane z nim odkrycia sprawiły, że zaczęliśmy coraz lepiej rozumieć budowę składowych otaczającego nas świata oraz mechanizmy jego funkcjonowania. Mimo to, z jakiegoś niezrozumiałego powodu, coraz grubszą kreską odcinamy się od środowiska naturalnego i eksplorujemy je, jakby jutro miało nie nadejść. W efekcie doprowadziliśmy do katastrofy klimatyczno-ekologicznej, która realnie zagraża istnieniu życia na naszej planecie. Co ciekawe – biorąc pod uwagę systemy wierzeń rdzennych ludów plemiennych – można założyć, że takie antropocentryczne podejście stoi w sprzeczności z postrzeganiem natury, jakiemu ludzkość mogła hołdować przez większość swego istnienia. Gdy słowo pisane nie miało znaczenia, a opowieści krążyły z ust do ust, drzewa, góry, kamienie, czy cieki wodne były uważane za siedziby różnego rodzaju duchów (albo wręcz same były obdarzone duszami), z którymi należało się liczyć. Zbieracz-łowca wiedział doskonale, że nie jest panem wszelkiego stworzenia, lecz zwykłym członkiem szerszej, biotycznej wspólnoty.

Kilka dni temu wędrując błotnistymi ścieżkami wśród nadwiślańskich łąk, zabrnąłem do miejsca, w którym rosła potężna, ogłowiona wierzba. We wnęce powstałej przez wyłamanie sporej części jej pnia ktoś postawił nadgryzione zębem czasu dziecięce krzesełko. Patrząc na tę oryginalną „instalację” pomyślałem, że w zasadzie tak mogłaby wyglądać współczesna siedziba jakiejś wierzbowej driady. Po powrocie do domu zacząłem zastanawiać się, jak wyglądałby nasz świat, gdyby przetrwała wiara w to, że zwierzęta, wiekowe, dziuplaste drzewa o pomnikowych rozmiarach, meandrujące rzeki, bystre strumienie, czy górskie szczyty są obdarzone duszami, lub posiadają nadprzyrodzonych opiekunów. Czy wówczas również traktowalibyśmy przyrodę w tak podmiotowy sposób? Nie znalazłem odpowiedzi na to pytanie, ale wydaje mi się, że świat byłby bardziej harmonijnym miejscem, gdybyśmy przestali spoglądać na niego wyłącznie ze swojego punktu widzenia. Historia naszego gatunku to zaledwie jedna sekunda na dwudziestoczterogodzinnej tarczy zegara istnienia Ziemi. Podejmując działania, które mogą wywierać wpływ na środowisko, wypadałoby o tym fakcie pamiętać…