Należą do roślin, których los jest nierozerwalnie związany z wiatrem. On bowiem umożliwia ich zapylanie, a później niesie maleńkie nasiona w świat, co stwarza im sposobność ekspansji na nowe tereny. Topole, bo o nich mowa, są jednymi z najszybciej rosnących drzew w naszej strefie klimatycznej. W sprzyjających warunkach potrafią osiągnąć imponujące rozmiary i stać się prawdziwymi pożeraczami dwutlenku węgla. Mimo tego nie mają one zbyt wielu sympatyków w naszym społeczeństwie. Co więcej, często przypina im się metkę chwastów wśród drzew. To negatywne podejście stało się szczególnie widoczne tuż po uchwaleniu tzw. Lex Szyszko – ustawy z 2017 roku, która poluzowała przepisy dotyczące wycinki drzew i doprowadziła do niekontrolowanego ich wyrębu. Wtenczas wiele osób wzięło sprawy w swe ręce i znaczna liczba topól padła pod siekierami. To prawda, że niektóre cechy przedstawicieli tego gatunku sprawiają, że nie do końca nadają się one do nasadzeń w zwartej zabudowie miast, jednak czy usprawiedliwia to pogardliwy stosunek wobec nich?

Wiosna. Topole czarne w swoim naturalnym środowisku.
Większość topól rosnących w mieście to drzewa o obcym rodowodzie, które masowo sadzono za czasów PRL-u. Przyglądając im się dzisiaj, nietrudno zauważyć, że stan zdrowotny wielu z nich pozostawia wiele do życzenia. Tymczasem, żeby zobaczyć sprawy w odpowiednim świetle, należy zmienić perspektywę. Aby „odchwaścić” topole, warto skierować uwagę przede wszystkim na dwa nasze rodzime gatunki. Topola czarna, zwana też sokorą, oraz topola biała, czyli białodrzew, to nieodrodne córy rzeki. Różnią się wyglądem, lecz obie łączy to, że są bez porównania piękniejsze i bardziej żywotne niż ich miejskie krewniaczki. W nadrzecznym, okresowo zalewanym środowisku staje się jasne, że rozległy system korzeniowy, błyskawiczne tempo wzrostu oraz umiejętność masowego rozsiewania się mają sens. To silne atuty, dzięki którym można osiągnąć sukces przetrwania. Mimo że wciąż kurczy się i tak już niewielka powierzchnia nadwiślańskich zadrzewień łęgowych, to miejscami nadal można zobaczyć tu białodrzewy i sokory wysokie na ponad trzydzieści metrów (to więcej niż dziesięciopiętrowy wieżowiec), mające po osiem metrów obwodu. Najstarsze z tych imponujących, wspaniale wyglądających drzew mogą liczyć sobie ponad dwieście lat. Zaskakujące i smutne jest jednak to, że wiele z nich nie ma statusu pomników przyrody. Niestety, wciąż zdarza się, że usuwa się je pod pretekstem zabezpieczenia przeciwpowodziowego lub nielegalnie rąbie na opał. Bywa też tak, że są one podpalane dla zabawy. Tymczasem te roślinne goliaty na pewno nie zasługują na taki los. Warto pamiętać, że stanowią nie tylko ozdobę krajobrazu, lecz są (ponad wszystko) niełatwym do zastąpienia ogniwem w łańcuchu miejscowych więzi natury.

Sylwetka dorodnej nadwiślańskiej topoli z pewnością wyróżnia się na tle innych drzew.
Moim zdaniem, problem z negatywnym postrzeganiem topoli to głębsza sprawa. Jego korzenie sięgają bowiem istoty naszego pojmowania świata jako takiego. Zawiera się w nim esencja tego, co wielu z nas myśli o środowisku. Postrzegamy nasze otoczenie jako coś, co należy bezwzględnie spożytkować lub ujarzmić, by wpisywało się w wąskie ramy naszych wyobrażeń. Tymczasem, to tak nie działa, ponieważ świat przyrody od dawna ma swój własny pomysł na harmonijne funkcjonowanie. Co ciekawe, źródłosłów łacińskiej nazwy topoli, czyli „populus”, wiąże się z ludźmi. W starożytnym Rzymie ceniono sobie te drzewa. Lubiono się pod nimi spotykać, gdyż ich wielkie sylwetki oferowały przyjemny cień. W przeszłości, gdy granica między rzeczywistością materialną i duchową w ludzkich umysłach była o wiele bardziej rozmyta, topole uważano za drzewa magiczne. Ich postrzeganie w różnych kulturach miało wielorakie odcienie, jednak na ogół kojarzone były ze światem umarłych. W dawnych wierzeniach porastały krainę śmierci. Niekiedy zamieniały się w nie mityczne postacie (Heliady, Faeton czy nimfa Leuke). Z tego powodu topolowe gałęzie wykorzystywano w ceremoniach pogrzebowych lub do przystrajania świątyń, a w szumie ich liści na wietrze doszukiwano się obecności duchów. Obecnie zatraciliśmy wrażliwość na tego typu kwestie. Mamy tendencję do patrzenia na świat głównie przez pryzmat korzyści materialnych, jednak topole wciąż oferują nam coś, co dalece wykracza poza to.
To jasne, że sadząc bez zastanowienia niektóre z większych gatunków lub odmian topoli (zwłaszcza te mieszańcowe) w nieodpowiednim miejscu, prosisz się o kłopoty. Nic jednak nie stoi na przeszkodzie, byś cieszył się topolami tam, gdzie zawsze było ich miejsce. Bez nich stracilibyśmy wiele – zapewniam Was. Możecie pomyśleć o tym w upalny lipcowy dzień nad rzeką. Znalazłszy schronienie w ich cieniu, spróbujcie „odchwaścić” je w swoich głowach. Żyjąc, bądźmy sobą, ale odważmy się też pozwolić na życie w zgodzie ze swoją naturą innym – zwłaszcza tym, którzy byli tu na długo przed nami. Myślę, że takie podejście wyróżnia prawdziwie wolnego człowieka.
Pingback: „Marzanna” « Notatki znad rzeki