Woda, wiatr (2/4)

Około pierwszej w nocy ze snu wyrywa mnie głośne gardłowe szczeknięcie. Wyskakuję z namiotu jak pajac z pudełka i myśląc „CO JEST?!” świecę latarką wokoło. Po pełnej napięcia chwili, w pobliskich chaszczach dostrzegam zielonawy poblask pary oczu i tożsamość piekielnika staje się jasna. Wystraszył mnie kozioł sarny, który hałaśliwie sygnalizował granice swojego rewiru. Myślę – „Diabli Cię nadali…”, po czym śmiejąc się z siebie, na powrót kładę się spać.

Gdy budzę się rano, rogacza już nie ma. Wyruszam o 5:50 i minąwszy słupy pozostałe po promie dolnolinowym w Piotrowicach, kieruję się coraz dalej na północ. Po jakichś trzech kilometrach, tuż przy ujściu Sanny natrafiam na wysokie zbocza. Trudno o lepszą wizytówkę Małopolskiego Przełomu Wisły – podłużnej doliny, która obejmuje jeden z najdzikszych i najbardziej malowniczych odcinków rzeki. Stromizna jest porośnięta sosnami, którym towarzyszą dereń, tarnina i klony jesionolistne. Tu i ówdzie pną się ku niebu także strzeliste kolumny jałowców. Pośród zieleni bieleją pasma nagiej skały – świadectwo odległej geologicznej historii regionu.

DSC02791-ed

Wysokie zbocza tuż przy ujściu Sanny. Po prawej stronie tablica kilometrażowa.

Przy Annopolu płynę prawą stroną Wisły, by minąć serię wysp. Gdy dopływam do ostatniej z nich widzę, że mniej więcej w połowie jej długości płytko zanurzony, kamienisty próg zdradziecko przegradza rzekę. Napływając na niego mam pewne obawy, lecz kanadyjka zdaje kolejny egzamin i bez problemu pokonuje feralne miejsce. Gdy przepływam pod mostem, przypominają mi się wczorajsze słowa taksówkarza, który wspominał, że jeszcze kilka tygodni temu rzeka w tej okolicy stanowiła kręty, piaszczysty labirynt. Teraz jest jednak zupełnie inaczej – obfite deszcze zrobiły swoje i imponujące odsypy, wśród których meandrowała rzeka, znajdują się pod powierzchnią.

DSC02792-ed

Niedaleko Annopola. Przed mostem – pośrodku rzeki, widać serię porośniętych drzewami kęp.

Przez kolejne półtorej godziny niewiele się dzieje – ot, kolejne kilometry niczym niezmąconego obcowania z rzeką. Nie pada, nie wieje, zaś wartki nurt niesie Palavę aż miło. Ląduję na paśmie piasku przy niewielkiej zatoczce, zwieńczonej podtopioną ostrogą. Niedaleko, po drugiej stronie Wisły, znajduje się wieś Słupia Nadbrzeżna Kolonia. Piję wodę z butelki i, siedząc na brzegu, niespiesznie spoglądam w dół rzeki. Dotychczasowe warunki pogodowe nastroiły mnie na tyle optymistycznie, że z góry naiwnie zakładam, iż dzisiejsze spływanie będzie łatwiejsze.

DSC02795

Przystanek na trasie. Nieopodal miejscowości Słupia Nadbrzeżna Kolonia.

Kilkaset metrów dalej moją uwagę przykuwa rudawy kształt, który tuż przy jednym z brzegów unosi się na wodzie. Gdy podpływam bliżej, okazuje się, że na konarze zatopionego drzewa, oprócz połamanych gałęzi i wiechci trawy, zatrzymało się także coś, co z bliska okazuje się być ciałem martwego jelenia. To intrygujące, ponieważ białe cętkowanie boków zwierzęcia może wskazywać, że jest to inny niż nasz rodzimy gatunek. Tylko skąd wziąłby się tu jeleń wschodni? Nie wiadomo. Teraz jednak, nie ma to już żadnego znaczenia. Połowa jego czaszki jest obdarta ze skóry, natomiast oczy są wydziobane przez ptaki.

DSC02798-ed

Martwy jeleń wschodni? Na bokach ciała widać charakterystyczne cętkowanie.

Wkrótce kończą się żarty i Wisła pokazuje mi moje miejsce w szeregu. Na trasie do Basoni jestem skazany na mocowanie się z wiatrem i falami. Zdarzają się takie momenty, że wietrzysko – nie zważając na mój opór – ordynarnie spycha łódkę do brzegu. Mam nieodparte wrażenie, że ukształtowanie terenu przypomina nieckę, do której wpada wicher, a gdy już wpadnie – spiętrza fale, odbijając je od nabrzeży jak piłkę. Staram się rozsądnie gospodarować siłami, lecz po kilku godzinach mordęgi i tak jestem mocno zmęczony. Naprzemiennie mam chwile zwątpienia i nadziei. Szczególnie kiepsko wspominam zakręt pomiędzy Leśnymi Chałupami a Nieszawą. Tu nie ma heroizmu. Gdy tylko jest taka możliwość, korzystam z okazji i ląduję na brzegu. Kładę się wówczas na ziemi i, leżąc bezwładnie jak kłoda, staram się nabrać nowych sił.

Pierwsza ulewa łapie mnie jeszcze przed Józefowem. Opady są dość intensywne, jednak na szczęście nie trwają zbyt długo. W niewielkiej odległości od Starych Kaliszan, gdzie gardziel rzeki wydaje się szersza, wpadam jednak z deszczu pod rynnę. Ponownie miotają mną fale, a mój stary kumpel wiatr dmucha prosto w dziób. W pewnym momencie – mniej więcej na wysokości ujścia Kamiennej, orientuję się, że miejscami rzeka jest tu na tyle płytka, iż zamiast wiosłować, mogę zwyczajnie odpychać się od dna pagajem. Taka taktyka pozwala mi przeciwdziałać gwałtownym podmuchom wiatru i, przynajmniej chwilowo, nieco efektywniej posuwać się do przodu.

Gdy koryto rzeki na powrót się zwęża, z nieba ponownie spadają strugi wody. W zacinającym deszczu tracę koncentrację. Znużenie i kiepska widoczność sprawiają, że płynę skupiając się przede wszystkim na wodzie przed sobą. W takich chwilach lubię myśleć o sobie, jak o kimś w rodzaju szalonego wioślarza. Czasami zdrowo jest przyjąć stoicką postawę i pozwolić, by rzeczy działy się same z siebie. Oczywiście, tego rodzaju podejście sprawdza się także w codziennym życiu. Tym razem nie będzie malowniczych opisów mijanych miejsc. Piotrawin, okolice Kolonii Nadwiślańskiej oraz most drogi 747 na wysokości Kamienia przy tak pieskiej pogodzie wydają mi się jednakowo posępne. Za mostem deszcz chwilowo odpuszcza, lecz już kilkaset metrów dalej widzę, że z północnego zachodu wali na mnie kolejna nawałnica. Na widok niechybnie zbliżającej się ściany deszczu, odbijam ku przybrzeżnej linii drzew, gdzie pod cieknącym parasolem wierzbowych gałęzi będę starał się przeczekać najgorsze.

DSC02800-ed

Za wsią Kłudzie. Pochmurnie, lecz rzeka jest już spokojna.

Muszę przyznać, że dostałem dziś srogie manto, jednakże przyjmuję to z pokorą. Tak na dobre Wisła odpuszcza mi dopiero koło wsi Kłudzie. Płynąc blisko brzegu, między Kępą Gostecką a Boiskami, słyszę głośny plusk, po czym dobrą chwilę później w niewielkiej odległości wynurza się bóbr i zaczyna kręcić się w pobliżu łodzi. Skubaniec wydaje się pewny siebie i ani na moment nie spuszcza mnie z oka. Gdy decyduję się do niego podpłynąć, gwałtownie tłucze ogonem o taflę wody, po czym energicznie nurkuje. Dobiega osiemnasta – najwyższy czas rozejrzeć się za miejscem na obóz.

DSC02801

Śmiały bóbr krąży w pobliżu łodzi.

Niecałe czterysta metrów dalej przybijam do rozległej połaci piasku. Tu i tam, na wilgotnym podłożu poniewierają się postrzępione pióra mew. Dokonuję pobieżnych oględzin, by ostatecznie stwierdzić, że ta miejscówka jednak nie bardzo mi odpowiada. W pewnym oddaleniu od linii brzegowej rosną, co prawda, kępy rzadkich wierzbowych zarośli, jednak wokół – w niewielkich zagłębianiach terenu, wciąż stoją mętne kałuże. Niezrażony płynę dalej, by prawie kilometr w dół rzeki odkryć odpowiedniejsze miejsce. To wciąż ten sam piaszczysty półwysep, lecz tutaj teren łagodnie wznosi się w górę, by ostatecznie wypiętrzyć się na bezpieczne półtora metra ponad lustro wody. Gdy szarpię się z łodzią na brzegu, niechcący płoszę parę ostrygojadów. Wzlatują w powietrze i, krążąc nade mną z głośnym „Bip! Bip! Fju bip! Fju fju!”, za wszelką cenę próbują mnie odstraszyć. To bardzo rzadkie, czarno-biało ubarwione ptaki z długimi czerwonymi dziobami. Ich siedlisko stanowią na ogół nadmorskie wybrzeża, lecz wyjątkowo zdarza im się gniazdować w dolinach dużych rzek. Nie chcę ich niepokoić i niezwłocznie przenoszę graty na stosowną odległość.

Już po rozbiciu namiotu orientuję się, że nie mam telefonu. Prawdopodobnie wypadł z płytkiej kieszeni spodni, podczas którejś z nawałnic. W pierwszej chwili dość mocno mnie to frapuje, jednak widząc na przeciwległym brzegu dwóch facetów ubranych na wojskową modłę, do głowy przychodzi mi pewien pomysł. Porzucam obóz i na powrót spycham łódkę na wodę. Płynąc zygzakiem przeprawiam się przez rzekę i z pożyczonego telefonu dzwonię do Oli. Po powrocie do obozowiska zaczynam gotować wodę na ziołową herbatę. Z oddali dobiega klangor żurawi. Wokół brak żywej duszy. Wygląda na to, że dziś wieczór będę udzielnym panem na piaskach.

DSC02814-ed

Obozowisko na piaskach pośrodku odludzia.

Skomentuj

Wprowadź swoje dane lub kliknij jedną z tych ikon, aby się zalogować:

Logo WordPress.com

Komentujesz korzystając z konta WordPress.com. Wyloguj /  Zmień )

Zdjęcie na Facebooku

Komentujesz korzystając z konta Facebook. Wyloguj /  Zmień )

Połączenie z %s

%d blogerów lubi to: