O tej porze roku w nadwiślańskim łęgu wierzbowo-topolowym jest jakaś mistyka, dla której warto wleźć między łany wysokich pokrzyw, wciąż parzących mimo zwarzonych przez nocny przymrozek liści. Wdowi welon pędów chmielu oplata posępnie wyglądające sylwetki topoli czarnych. Tu i tam kaplica dziuplastej wierzby, w pobliżu której – niby maleńcy aniołowie – kręcą się sikory, raniuszki i szczygły. Wpatrując się w zmętniałe oko łosia, który zasnął na zawsze w cieniu starych białodrzewów, mógłbyś pomyśleć, że równie dobrze wszystko to mogłoby mieć miejsce tysiąc lat temu. Siedząc na ramie roweru sączę herbatę i stukam ołówkiem o kartkę notatnika. Miałem tyle napisać, a kompletnie brakuje mi słów…









Muszę przyznać, że udzielił mi się klimat tego nadrzecznego ostępu. Bajecznie go opisałeś.
PolubieniePolubione przez 1 osoba
Dzięki. Wspaniałe są takie nadrzeczne uroczyska.
PolubieniePolubione przez 1 osoba