Sto słów dziwną nocą (31 października)

Zmiana czasu z letniego na zimowy, więc kurtyna ciemności godzinę wcześniej spada na świat. Siedzę na odłamanej gałęzi pod starą, nadwiślańską topolą i nasiąkam nastrojem tej nocy. Nie widać gwiazd. Zza szarawej tkaniny mgły dobiega nosowe gęganie gęsi, które cały czas zlatują się na piaszczystą wysepkę pośrodku Rzeki. Ich krzykliwe rozmowy brzmią, jak koncert z innego świata. Próbuję przywołać w pamięci obraz tych, którzy odeszli, ale moje myśli są zbyt rozproszone. Wisła pluszcze cicho, a ja mam wrażenie, że śnię dziwny sen. Wylewam na ziemię trochę miodowego piwa. W miarę upływu czasu, głosy ptaków wydają się coraz głośniejsze. Zza zimnej wody dobiega stłumione szczekanie jakiegoś psa…

Od zmierzchu do świtu

Kiedy rozbijasz namiot na piasku, słońce coraz bardziej wtula się w pierś horyzontu. Nie musisz się martwić, albowiem wszystkie ślady ludzkich stóp, znaczące to miejsce są dziełem wyłącznie jednego autora. Łowiąc uchem klangor żurawi, jesteś szczęśliwy. Nie od dzisiaj wiesz, że samotne obozowanie na otoczonym przez wodę ustroniu ma moc oczyszczania duszy. Niebawem rozpalisz ognisko, by rozsiąść się przy nim, ubrany jedynie w wełnianą bieliznę. Paląc ogień do późna, pijesz kawę za kawą, zjadłeś też trochę fasoli i chleba. Wodząc wzrokiem po rozgwieżdżonym suknie nieba, miałbyś ochotę odprawić jakiś szamański rytuał, ale tajemne arkana są poza twoim zasięgiem. Tej nocy jesteś tylko kacykiem plemienia przybłędów. Kładąc się spać, otulasz się kurtką i przez chwilę rozmyślasz o innych ogniskach. Być może wciąż siedzą przy nich inni „flumenauci” – zauroczeni Rzeką, prostoduszni wagabundowie. Niebawem, wschodzące słońce rozświetli tumany mgły, które dostojnie będą żeglować nad wodą. W takiej ulotnej oprawie każda wyspa może wydawać się Avalonem, ale prawdę na temat tych lądów znają tylko wierzby i stare topole. A ty, gdy już wypełzniesz z namiotu i strzepniesz z powiek resztki snu, będziesz stał osłupiały i patrzył, nie mogąc nasycić się światem. Jeżeli zaś w gnieździe twego serca zacznie wykluwać się pisklę jakiegoś niewysłowionego uczucia, będzie to tęsknota. Żal za czymś dawno utraconym, ale wciąż wszechobecnym…

Tymczasowe satori (12 maja)

Gdy większą część życia nasiąka się aurą miasta, co jakiś czas warto się odtruć. By skończyć z dyktatem kąta prostego, wystarczy rozpłynąć się w dziewiczym krajobrazie jakiegoś nadrzecznego zadupia. Tam, wsłuchując się w mowę wiatru, ptaków i żab, można do woli naczerpać wody spokoju. Albo, zmrużywszy oczy, czytając kolejne wersy fal na burej karcie Rzeki, chwilowo zapomnieć o sobie. Będąc w tym stanie łatwo jest ulec złudzeniu, że jest się zdolnym odczytać wróżby zawarte w zarysie chmur, szumie wierzbowych liści lub kompozycji spękań, przedmiotów i tropów zdobiących wysychające błoto. Przyjacielu, jakkolwiek sens świata jest prosty, musisz pamiętać, że satori zawsze jest tymczasowe. Budzisz się, robisz swoje, ale potem na koniec dnia i tak zawsze morzy cię senność. Wbrew temu, co twierdzą niektórzy – niemyślenie jest trudną sztuką, ale w domenie miliarda bodźców to właśnie pustka jest twym sprzymierzeńcem…