28 grudnia; dzień na zimnej Rzece

Ostatnia sobota roku. Podczas, gdy wielu cieszyło się weekendem w domowym zaciszu, namówiłem Marcina na swoiste spa dla wikingów ;). Pomysł pływania „dmuchańcem” po Wiśle zimą może wydawać się równie sensowny jak noszenie sandałów do nart, ale mi podobają się takie wyzwania.

Od świtu oglądaliśmy więc rzeczny świat skutecznie wyprany z większości barw. Pogoda – szczęśliwie – była niemal bezwietrzna. Tego dnia spokój Rzeki mąciły jedynie nasze pagaje. Nagie sylwetki drzew odbijały się w szarawym lustrze wody, podczas gdy mgła rodziła kolejne wyspy i zakręty. Na trasie z Warszawy do Nowego Dworu Mazowieckiego co jakiś czas widywaliśmy (niezbyt liczne) ptaki. Były to (m. in.) nurogęsi, czaple, kormorany, kruki czy kilka bielików. Jeśli chodzi o ostatnie, to spore wrażenie zrobił na mnie pewien naprawdę majestatyczny birkut, który ucztował na piaszczystej ławicy niedaleko Pieńkowa (w menu była kaczka na zimno). Musicie uwierzyć na słowo – mimo chłodu kąsającego twarze, dłonie i stopy, było wspaniale. Nasza Wisła o tej porze roku ma w sobie jakiś autentycznie pierwotny pierwiastek. Każda chwila na niej jest warta poświęceń…

Jedna odpowiedź

Dodaj komentarz