Pragnienie wody (opowiastka dziecięca)

Dawno temu, w czasach, gdy świat był jeszcze młody, a zwierzęta, rośliny oraz żywioły jawnie posługiwały się mową, na rozległym, spalonym słońcem pustkowiu żył pewien wąż. Był bardzo stary, a morze piasku, które było mu domem, nie miało przed nim tajemnic. Jego ciało – smukłe i gibkie, lśniło niczym wypolerowana miedź. Dzień po dniu, pełznąc, przemierzał bezwodną krainę, pozostawiając za sobą długi, wijący się ślad. W którąkolwiek stronę by się jednak nie udał, na miejscu zastawał jedynie pustać i piach. Mijały lata, oblicze pustyni pozostawało tak samo surowe i dzikie, lecz w międzyczasie coś innego zaczęło się zmieniać – w sercu węża zaczęło tlić się zarzewie jakiejś przedziwnej myśli.

Pewnego dnia, kiedy słońce kryło się za linią horyzontu, a piaski zaczynały stygnąć, wąż przypadkowo natknął się na starą kobietę. Była dziwna. Jej twarz, poradlona siecią głębokich zmarszczek i bruzd, przypominała maskę z błota, które wyschło zbyt szybko, a oczy emanowały niepokojącą jasnością. Ubrana w znoszoną, szarą szatę, wyglądała, jakby była integralną częścią tej ziemi, ale jednocześnie było w niej coś absolutnie obcego. Nieznajoma siedziała na szczycie wydmy ze wzrokiem utkwionym w dal tak, jakby kogoś lub czegoś wypatrywała.

Mieszkaniec pustyni ostrożnie zbliżył się do niej – nie wiedział bowiem, kim jest ta postać, ani czego można się po niej spodziewać. Czuł się niepewnie, ale zarazem coś w niej go przyciągało.

–Kim jesteś? – zapytał w końcu, a jego głos brzmiał, jak osypujący się piasek.

Staruszka nie spojrzała na niego od razu. W milczeniu wpatrywała się w linię horyzontu, jakby tylko to miało dla niej jakieś znaczenie. Po dłuższej chwili odwróciła się jednak, a na jej twarzy zagościł tajemniczy uśmiech.

–Jestem tą, która zna odpowiedzi na pytania, których jeszcze nie zadałeś – powiedziała spokojnie, jakby była to najbardziej oczywista rzecz na świecie.

Gad zwinął się w ciasną spiralę i patrzył na nią badawczo.

–Czego tu szukasz? – zapytał.

Kobieta zaśmiała się cicho, a jej śmiech przypominał szum ożywczego deszczu.

A może to nie ja czegoś szukam, tylko ty? – odpowiedziała z przekorą. – Czego pragniesz, wężu z pustyni?

Wąż zamyślił się. Pragnienie… To dziwne słowo, wywołało w jego umyśle nieprzyjemny dysonans. Czyżby naprawdę czegoś pragnął? Całe życie spędził na tej jałowej ziemi, która nie pozostawiała miejsca na marzenia. A jednak… Od pewnego czasu nosił w sobie niejasną tęsknotę za czymś, czego nigdy nie widział. Po chwili zastanowienia odrzekł:

Pragnę wody. Pragnę płynąć, tak jak te mityczne rzeki, o których słyszałem w opowieściach wiatru. Chcę płynąć, nie pełzać. Marzę o tym, by zanurzyć się w ruchu, który nie ma końca. Być czymś więcej niż tylko zimnokrwistym dziecięciem pustyni.

Kobieta spojrzała na niego uważnie, a jej oczy były jak dwa niewielkie, ale pełne sekretów jeziora.

–A co, jeśli powiem ci, że możesz stać się rzeką? – zapytała. – Czy oddałbyś wszystko, czym jesteś teraz, aby urzeczywistnić swoje pragnienie?

Zwierzęciem wstrząsnął dreszcz niepokoju. Zawsze był wężem. Znał swoją naturę i postać oraz akceptował ją w pełni. Myśl o przemianie w coś innego, większego, rozbrzmiała w jego sercu, jak echo w ciemności. Co to znaczy, stać się rzeką? Czy to w ogóle możliwe?

–Jak to możliwe? – zapytał.

Tajemnicza postać podniosła się, a wiatr, który nagle się zerwał, zatrzepotał połami jej szaty.

Aby stać się rzeką, musisz oddać swoją skórę. Musisz wyrzec się wszystkiego, co znasz, co dotychczas stanowiło twoje jestestwo. W zamian otrzymasz płynność oraz nieograniczoną przestrzeń do przemieszczania się. Ale… – zawahała się na moment – musisz wiedzieć, że rzeka, choć posiada zdolność ruchu, nigdy nie wraca. Nie odzyskasz więc tego, co poświęcisz.

Wąż zamyślił się. Mógł zrzucić skórę, co było dla niego czymś naturalnym. Ale, czy był gotów bezpowrotnie oddać wszystko inne? Ta myśl przeraziła go, ale jednocześnie była pociągająca.

Następnej nocy, gdy niebo nad pustynią rozbłysło gwiazdami, wąż podjął decyzję. Powoli zaczął zrzucać swoją skórę. Czuł, że każdy jej centymetr schodzi z trudem, jakby zdzierał z siebie nie tylko zewnętrzną powłokę, ale całe swoje dotychczasowe życie. Z każdym ruchem stawał się lżejszy, a jego ciało zaczynało tracić dotychczasową formę. Przestał być wężem – stał się czymś płynnym, co ma za nic granice. Z początku był tylko drobną strużką wody, która wsiąkała w piasek, ale im więcej siebie oddawał, tym bardziej też się rozlewał. Płynął coraz szybciej i szerzej, wypełniając zarówno rozległe doliny, jak i małe zagłębienia terenu. Kraina, która jeszcze do niedawna była jałowa, teraz obficie spłynęła wodą.

Tymczasem, stara kobieta obserwowała z boku tę spektakularną przemianę i uśmiechała się smutno. Jak nikt inny rozumiała, że każda metamorfoza ma swoją cenę. Wąż – teraz rzeka – spełnił swe pragnienie, ale czy był szczęśliwy? To, niestety, na zawsze pozostanie w sferze naszych dociekań…

O rzece, wietrze, topolach i wierzbach (opowiastka dziecięca)

Stare kruki powiadają, że na początku była tylko kropla wody. Spadła z nieba podczas gwałtownej burzy, która przetoczyła się przez góry pewnego upalnego lata. Wędrując w dół po skalistych zboczach, połączyła się z innymi kroplami, tworząc maleńki strumyk. Strumyczek płynąc przed siebie, łączył się z podobnymi sobie strugami, stopniowo nabierając masy i siły. Kiedy w końcu dotarł na rozległą nizinę był już wielką, dostojną Rzeką.

Młoda Rzeka, choć potężna i piękna, była jednak samotna. Jej strapienie zwróciło uwagę Wiatru, który co jakiś czas zjawiał się w jej dolinie. Ten, choć bywał niecnotą, ulitował się nad nią i postanowił, że zrobi, co w jego mocy, żeby jej pomóc. Pewnego dnia dmuchnął na jej powierzchnię ubranymi w biały puch nasionami wierzb i topoli. Psotnik dobrze wiedział, co robi. Nasiona niesione prądem, wkrótce bowiem osiadły wzdłuż brzegów, a po pewnym czasie z piaszczystej ziemi zaczęła wyrastać ogromna ilość małych drzewek. Rzeka uradowała się niezmiernie. Nazwała je swoimi córkami i odtąd dbała o nie, zapewniając im życiodajną wodę i żyzne namuły.

Topole i wierzby rosły, jak na drożdżach, szybko stając się wysokimi i pięknymi drzewami. Ich obecność w krótkim czasie przyciągnęła nad Rzekę mnóstwo roślin, zwierząt oraz różnych innych form życia. Drzewa stały się opiekunkami, które dbały o to, by każdy mieszkaniec nadrzecznego lasu miał swoje miejsce i mógł istnieć w harmonii z innymi. Wkrótce, w dolinie, którą płynęła Rzeka zjawili się również ludzie. Zakładając swoje osady z wdzięcznością dostrzegli, że topole i wierzby miały jeszcze jedno ważne zadanie. Kiedy deszcze były szczególnie obfite, a woda niebezpiecznie wzbierała, niczym mocarne strażniczki trzymały one ziemię korzeniami, nie pozwalając na jej wymycie.

I tak oto mijały kolejne stulecia, a topole i wierzby – Córki Rzeki, pozostawały ważnym elementem nadrzecznego krajobrazu. Ich liście szeptały na wietrze, opowiadając historię o tym, jak Wiatr i Rzeka ofiarowały im życie, a one w zamian dbały o bioróżnorodność, zapewniając schronienie i pożywienie wielu stworzeniom oraz czyniły sąsiedztwo Rzeki bezpiecznym, zmniejszając skutki niszczycielskich powodzi. Dzieci z doliny często przychodziły, aby posłuchać ich opowieści, ucząc się od nich o pięknie i mądrości natury, a potem powtarzały je innym. Dzięki nim wszyscy mieszkańcy krainy mogli dowiedzieć się, jak ważne są drzewa i Rzeka, i że tak naprawdę wszyscy jesteśmy połączeni w wielkiej sieci życia…