Topola holenderska „Piastunka” z Kępy Potockiej

Piastunka to kobieta, która niegdyś opiekowała się dziećmi w dużych gospodarstwach domowych. W zastępstwie rodziców dbała o to, żeby jej podopieczni byli najedzeni, odpowiednio ubrani i by nie działa im się krzywda podczas zabawy. W razie potrzeby wcielała się też w rolę pielęgniarki, która potrafiła opatrzyć ranę, lub zadbać o dziecko w czasie choroby. Piszę o tym z określonego powodu – postać piastunki kojarzy mi się bowiem z pewnym warszawskim drzewem, które dzisiaj Wam pragnę przedstawić.

Co jakiś czas bywamy z Arturem w parku „Kępa Potocka”, nieopodal Lasu Bielańskiego. Młody uwielbia jeden z tamtejszych placów zabaw, na którym stoi między innymi zjeżdżalnia w kształcie słonia. Niestety, około sto metrów od miejsca, w którym dzieciarnia może się wyszaleć, biegnie też „Wisłostrada” – jedna z najbardziej ruchliwych arterii komunikacyjnych Warszawy. Tylko w 2015 roku przejechało nią blisko 29 milionów samochodów, co daje pewne wyobrażenie o jakości powietrza w jej bezpośrednim sąsiedztwie. Nie jest tajemnicą, że smog jest jedną z bolączek naszego miasta. Oddychając miejskim powietrzem zaledwie przez dwie godziny dziennie, przeciętny mieszkaniec Stolicy, rocznie może pochłaniać ilość szkodliwych substancji równoważną wypaleniu ponad siedmiuset papierosów (!) (LINK). Na szczęście, na straży zdrowia dzieciaków, bawiących się na feralnym placu zabaw, stoi okazała topola holenderska. Tego rodzaju drzewa, będące jedną z odmian topoli kanadyjskiej, znane są z bardzo szybkiego wzrostu. Mogą przyrastać na wysokość nawet dwa metry rocznie, co czyni je niezwykle wydajnymi pochłaniaczami dwutlenku węgla oraz filtrami zanieczyszczeń powietrza. Dodatkowo, w okresie wegetacyjnym – oprócz tlenu – wytwarzają one także tak zwane fitoncydy. To różne związki chemiczne, posiadające zdolność do zwalczania lub hamowania rozwoju chorobotwórczych drobnoustrojów.

„Holenderka” z „Kępy Potockiej” nie stanowi tutaj wyjątku. Jej obecność z pewnością ma pozytywny wpływ na otoczenie. Obwód pierśnicowy drzewa (700 cm) wskazuje, że posadzono je w czasach, gdy teren dzisiejszego parku był częścią wiślanej wyspy (przed 1931 r.). Niewykluczone, że kilka lat później, gdy „Kępa” miała już połączenie ze stałym lądem, nasza topola była niemym świadkiem działań wojennych. We wrześniu 1939 roku przez okolicę biegła bowiem linia obrony miasta, a w trakcie powstania tutejsze tereny były przyczółkiem desantowym wojsk generała Berlinga. Dzisiaj wspomniane drzewo jest ważnym elementem miejscowej „zieleni”. Jeszcze do niedawna, niewiele grubsza przedstawicielka tego kultywaru topoli kanadyjskiej nosiła miano najgrubszego drzewa Łodzi (LINK). Niestety, była w bardzo złym stanie zdrowotnym i ostatecznie – podczas pewnej burzy – uległa sile huraganowego wiatru (przeczytacie o tym TUTAJ). W przeciwieństwie do niej bohaterka dzisiejszej notatki trzyma się nieźle. Jej pień nie nosi na sobie śladów zbyt wielu uszkodzeń, a rozłożysta korona, co roku pokrywa się gęstym listowiem.

Osobiście, bardzo lubię to drzewo i myślę o nim z dużą dozą czułości. Każdorazowo, gdy jestem w pobliżu, staram się poświęcić mu chociaż chwilę swojej uwagi. Lubię badać dotykiem i wzrokiem intrygujące detale jego pnia, zdobnego w relief przeplatających się listewek korkowych i liczne pędy odroślowe. Czasem wsłuchuję się w szum jego liści. Doceniam też zbawienny cień, jaki zapewnia ono w czasie upałów i to, że powietrze w jego otoczeniu jest wilgotniejsze. Patrząc na dzieci biegające u podnóża tej konkretnej topoli, niekiedy naprawdę miewam wrażenie, że jest ona starą, milczącą nianią, mającą stałe baczenie na tę rozwrzeszczaną czeredę.

Nasz stosunek do topól może być różny, ale większość z nas zapewne zgodzi się, że obecnie, gdy coraz częściej na własnej skórze doświadczamy skutków katastrofy ekologiczno-klimatycznej, każde duże drzewo w mieście jest na wagę złota. Pomny tego, jaki los spotyka topole kanadyjskie w naszym kraju (są masowo i często bezrefleksyjnie wycinane), jakiś czas temu skontaktowałem się ze znanym dendrologiem i popularyzatorem wiedzy na temat topoli – p. Ernestem Rudnickim, i poprosiłem go o konsultacje oraz ewentualne wsparcie. Skutkiem tego, topola „Piastunka” (takie imię zaproponowałem we wniosku) jest aktualnie kandydatem na pomnik przyrody. Z nadzieją czekam na dalszy rozwój wydarzeń i pozytywną decyzję bielańskich urzędników. Mam nadzieję, że administracyjne bariery zostaną sprawnie pokonane i że za jakiś czas dołączy ona do grona innych pomnikowych topoli. Jeżeli i Wy popieracie podobne inicjatywy – trzymajcie kciuki!

Na wiślanym klifie (5 stycznia)

Wólka Górska, 544 kilometr Wisły. Przez okolicę dopiero co przeszła średnio przyjemna ulewa. Z wiatrem we włosach idę wzdłuż poszarpanej krawędzi klifu, pełnego pustych norek brzegówek. Nieopodal rezerwat „Kępy Kazuńskie” oraz ponuro wyglądający, spalony dom. Przyczłapałem tutaj, ponieważ ostatnio noszę w sobie jakiś rozedrgany niepokój i czułem, że potrzebuję otwartej przestrzeni. Przy okazji, miałem nadzieję sfotografować pozostałości pewnej wielkiej sokory, której nadpalony pień zwrócił moją uwagę jakiś czas temu. Niestety, spóźniłem się, ponieważ topolowy „totem” w międzyczasie został powalony na ziemię. Ktoś dodatkowo poharatał go piłą. Drzewo miało obwód pnia ponad 7 metrów. W czasach swej świetności z pewnością musiało robić wrażenie…

29 grudnia (nad wzbierającą Wisłą)

Kilkugodzinny wypad za miasto, tym razem ze Sławkiem. Dzieje się – Wisła, w ciągu kilku ostatnich dni, przybrała o dobre półtorej metra. Połać piasku, na której pod koniec ubiegłego miesiąca biwakowałem z Marcinem, w tej chwili znajduje się pod wodą. Dzisiaj, bez planu włóczyliśmy się po okolicy, depcząc po tropach dzików, łosi i lisów. Rozmawialiśmy o rodzicach i książkach. W międzyczasie portretowałem rosochate topole, które w uśpieniu wyczekiwały wiosny. Gdzieś w oddali krakał samotny kruk…

Topola „Marzanna” (30 października)

Środek jesieni. W mieście spichrzy i ułanów od rana siąpi deszcz. Tymczasem „Marzanna” – sędziwa topola, która nosi na sobie ślady huraganowych wiatrów, ludzkiej głupoty i naporu cyklicznie rozpychającej się Rzeki, nadal wzbogaca swą obecnością wiślany brzeg. Jej gałęzie są prawie nagie, ale sposobi się do zimowego snu częściowo okryta swoistym pledem, utkanym z pędów chmielu oraz wielobarwnie ulistnionych gałęzi drzewek i krzewów, które wyrosły w jej cieniu. Chwilowo zdobią ją także czerwone korale owoców dzikiej róży, głogu i trzmieliny, tudzież czarne paciorki jagód derenia. Studiując coraz bardziej okaleczoną sylwetkę drzewa, trudno uciec od myśli, że nic nie jest dane na zawsze. Bywając w Grudziądzu co pewien czas, ze smutkiem rejestruję kolejne odłamane konary, lecz – mimo wszystko – jakiś wewnętrzny głos podpowiada mi, że rzeczne duchy wciąż sprzyjają tej niezwykłej sokorze. Tym razem Wisła złożyła u jej stóp pokaźną wierzbę, balot siana, śniętą rybę oraz kilka ogryzionych przez bobry patyków. Dzisiaj goni mnie czas, ale jeszcze tu wrócę. Żegnając się z weteranką, kładę dłoń na jej grubych, jak anakondy, splątanych korzeniach. Gdzieś, między nimi tkwi spory, otoczak z czerwonego porfiru. Czy to właśnie w nim zaklęte jest serce drzewa? Nikt nie wie, ale niewykluczone, że tak długo, jak kamień tam będzie, życie „Marzanny” wciąż będzie trwać…

Topola biała „Maryna” z Glinek

Dolina Środkowej Wisły to region, w którym nadal można zobaczyć wiele wspaniałych topoli. Są to nie tylko moje ukochane sokory, ale też białodrzewy, osiki oraz topole szare, będące owocem spontanicznego romansu przedstawicieli dwóch uprzednio wymienionych gatunków. Czerpiąc korzyści z sąsiedztwa dużej rzeki, niektóre z nich były w stanie osiągnąć naprawdę imponujące rozmiary.

Tegorocznej zimy wyciągnąłem Marcina do wsi Glinki (gmina Karczew), żeby wyrobić sobie własne zdanie na temat jednego z najgrubszych krajowych białodrzewów. Przy tej okazji chciałbym powiedzieć, że drzewa należące do tego gatunku wywołują we mnie zgoła inne odczucia niż nadwiślańskie sokory. O ile wiekowa topola czarna kojarzy mi się z mroczną boginią łęgu lub sędziwą szamanką, wsłuchaną w szept duchów nadrzecznej ziemi, to w białodrzewie dostrzegam pewną subtelną eteryczność, która sprawia, że patrząc na niego, mój wzrok machinalnie wędruje ku górze. Topola biała, z jasną korą (ciemnieje z wiekiem) i dwubarwnymi, zdającymi się migotać na wietrze liśćmi, wydaje się roztaczać wokół siebie jakąś srebrzystą aurę, mającą posmak mistycznej tajemnicy. Szczególną atmosferę panującą w jej otoczeniu można wyczuć zwłaszcza w zimowe, bezksiężycowe noce, gdy w jej gałęziach mienią się gwiazdy. W takich okolicznościach łatwo popuścić wodze fantazji i uznać jakiś urodziwy białodrzew za centrum nadrzecznego mikrokosmosu. Kto wie, być może w idei axis mundi (łac. oś świata), która zakłada istnienie punktów o najwyższej religijnej doniosłości, wokół których kręci się świat, jest coś więcej niż tylko blaknące wspomnienie po dawnych wierzeniach…

Artystyczna wizja topoli białej i czarnej jako tzw. drzew kosmicznych (jedna z form „axis mundi”).

Wracając na ziemię, a właściwie do Glinek, to głównym celem naszej wycieczki w te okolice była topola „Maryna”. Krótko po dojechaniu na miejsce, znaleźliśmy się pod interesującym nas drzewem. Dotarcie do niego nie stanowiło problemu, ponieważ rośnie ono niewiele ponad 160 metrów na wschód od mostu łączącego Glinki z Górą Kalwarią, tuż za nasypem kolejowym.

Bohaterka niniejszej notatki zrobiła na mnie duże wrażenie. To ogromna topola, która już dawno wyrosła z młodzieńczych lat. Aby opisać jej rzeczywistą wielkość, nie wystarczy powiedzieć, że jej sylwetka wyróżnia się z otoczenia. Drzewa owocowe, rosnące w sadzie obok, w zestawieniu z nią sprawiają wrażenie karłowatych krzewinek, a człowiek wydaje się tylko mizernym krasnalem. Warto wspomnieć, że wielkość „Maryny” jest ponadprzeciętna również w obrębie jej własnego gatunku, którego typowe przedstawicielki nie należą przecież do najmniejszych drzew. Biorąc pod uwagę inne topole białe, rosnące na terenie Polski, obwodem ustępuje ona tylko swej siostrze z Królewa, jednak pomorski białodrzew – w przeciwieństwie do topoli z Glinek, prawdopodobnie powstał ze scalenia się kilku mniejszych drzew.

„Maryna” cieszy się statusem pomnika przyrody od 1977 roku i charakteryzuje się przepiękną, atletyczną sylwetką. Jej regularny, walcowaty pień jest zwieńczony kopulastą koroną, a pozbawione liści, potężne konary mogłyby konkurować wielkością z niejednym miejskim drzewem. Stan zdrowotny topoli wydaje się niezły. W ubiegłym roku uporządkowano teren wokół niej, a samo drzewo poddano kompleksowym zabiegom pielęgnacyjnym. Pamiątkę po tym stanowią stosy pociętych gałęzi, leżące u jego podnóża, a w koronie – kilka stalowych wiązań, którymi ustabilizowano niektóre z konarów. Wspaniale, że ktoś dostrzegł potrzebę podjęcia takich działań, co w przypadku topól z pewnością nie jest regułą. Daje to pewną nadzieję, że topolowa chluba Glinek jeszcze przez długi czas będzie stanowić obiekt podziwu dla miłośników nadwiślańskiej przyrody. Jej wiek szacuje się mniej więcej na 160 lat, a białodrzewy – wbrew obiegowej opinii – nie są krótkowiecznymi drzewami. Niektóre z nich mogą dożywać powyżej trzystu lat. Warto zaakcentować, że jest to okres, w którym na świecie pojawia się i znika przynajmniej tuzin ludzkich pokoleń.

Wizytę u „Maryny” zakończyliśmy małą sesją zdjęciową. Dodatkowo wykonałem też kilka pomiarów przy użyciu taśmy mierniczej dla leśników oraz dalmierza laserowego. Zgodnie z nimi, obwód jej pnia na wysokości pierśnicy (130 centymetrów od linii gruntu) wynosi 886 cm, a wysokość to około 36,8 m. Osobiście, niesamowicie cieszę się, że pojechaliśmy do Glinek i mam nadzieję, że jeszcze tu wrócę. Na pewno chciałbym zobaczyć tę jedną z najpiękniejszych polskich topoli także o innych porach roku, w mniej ponurych okolicznościach przyrody. Pożegnawszy się z drzewem, tradycyjnie ruszyliśmy nad Wisłę. Bez nadrzecznej łazęgi wyprawa nie była by pełna…

Topola „Marzanna” (1 maja)

Tegoroczną majówkę spędziliśmy w Grudziądzu. Przy okazji przechadzek po lesie porastającym stromy stok i podnóże Kępy Strzemięcińskiej kilkakrotnie złożyłem wizytę „Marzannie”. Przyjemnie było (nareszcie) zobaczyć na niej zieloną tabliczkę z orłem. W odróżnieniu od niejednej miejskiej topoli, które już od jakiegoś czasu pysznią się zielenią, ta jedyna w swoim rodzaju sokora dopiero teraz zaczęła okrywać się listowiem. Największy z jej obłamanych konarów mieszał mętną wiślaną wodę, chwilowo nie dając zagarnąć się Rzece. Drugi – mniejszy – który złamał się później, malowniczo oparł się o ziemię po wschodniej stronie drzewa i nadał jego sylwetce jeszcze bardziej literackiego wyglądu. Gdziekolwiek spojrzeć, czuć było wiosnę. W koronach drzew znacząco gruchały grzywacze. Żyzna gleba, ogrzana słońcem, okryła się ziołoroślowym kobiercem – w sporej mierze utkanym z czosnaczku, ziarnopłonu oraz podagrycznika. Wciąż kwitły tarniny i dzikie grusze. Miejscami można było wypatrzeć też trójklapowe liście przylaszczki…

Palce diabła?

Nie będę odkrywczy, jeżeli powiem, że przełom marca i kwietnia to ważny czas dla każdej topoli. Właśnie teraz na ich nagich gałązkach zaczynają pojawiać się kwiatostany. Co ciekawe, w przypadku drzew męskich (topole są rozdzielnopłciowe) przyjmują one formę charakterystycznych, czerwonawych kotków, które w niektórych miejscach Europy bywają nazywane palcami diabła. Tej mrocznej etykiecie towarzyszy przestroga, by nie podnosić ich z ziemi (lekceważenie jej ma przynosić nieszczęście).

Przechodząc w pobliżu jakiejś miejskiej topoli, pod którą leżało mrowie takich paluchów, nie mogłem się oprzeć i postąpiłem na przekór ludowym wierzeniom. Wyzbywszy się wszelkich negatywnych skojarzeń, zebrałem garstkę kwiatostanów i ułożyłem je w kształt dłoni. Patrząc na nią pomyślałem, że mogłaby należeć do jakiegoś psotnego, topolowego chochlika. Kto wie, być może takie istoty rzeczywiście istnieją, ale ujawniają się tylko dzieciom i zwierzętom? Na wszelki wypadek, warto mieć uszy i oczy otwarte 🙂

Topola „Marzanna” pomnikiem przyrody

Niedługo początek kalendarzowej wiosny. Dni stają się dłuższe, co powinno nastrajać nas coraz bardziej pozytywnie, jednak świat działa na przekór i rzeczywistość, w której aktualnie się znajdujemy, wydaje się nabierać coraz mroczniejszych kolorów. W bezpośrednim sąsiedztwie naszego kraju rozgrywa się brutalny konflikt zbrojny, w wyniku którego cierpią miliony osób. Każdego dnia docierają do nas nowe informacje o tragedii, jakiej doświadczają mieszkańcy Ukrainy. Bezpardonowe bombardowania miast, ofiary wśród ludności cywilnej, exodus uchodźców. Dodatkowo, sytuacja międzynarodowa robi się coraz bardziej napięta i naprawdę nie wiadomo, jaki będzie dalszy rozwój wydarzeń. Wszystko to zasiewa w mym umyśle ziarno niepokoju i wprawia w tryb niespokojnego wyczekiwania.

Jednym z nielicznych jasnych akcentów ostatnich dni jest dla mnie pismo z Urzędu Miejskiego w Grudziądzu (otrzymałem je wczoraj) informujące, że topola „Marzanna” została oficjalnie uznana za pomnik przyrody (LINK do związanej z tym uchwały). Zaproponowana przeze mnie nazwa również została zaakceptowana i niniejszym stała się oficjalnym imieniem tego wspaniałego drzewa. Cieszę się niezmiernie, ale jednocześnie wciąż nie do końca dociera do mnie to, co właśnie się stało. Gdzieś w środku sam chyba nie do końca wierzyłem, że uda się doprowadzić tę sprawę do pomyślnego finału. Na szczęście urzędnicy z Wydziału Środowiska grudziądzkiego Urzędu Miejskiego, przedstawiciele Państwowego Gospodarstwa Wody Polskie (Zarząd Zlewni w Tczewie), a także grudziądzcy radni, którzy głosowali za przyjęciem uchwały, okazali się otwarci na głos obywatela i przychylili się do złożonego wniosku. W tym miejscu chciałbym serdecznie podziękować wszystkim osobom, które były zaangażowane w tę sprawę.

Topola czarna „Marzanna” (fotografia z 7 sierpnia ubiegłego roku).

Co ciekawe, „Marzanna” z dnia na dzień cieszy się coraz większym zainteresowaniem. Potwierdzają to statystyki dotyczące częstotliwości odwiedzin znacznika na mapach Google, który wskazuje jej położenie. Okazuje się, że od 27 marca 2021 roku „kliknięto” w niego ponad 54 000 razy (!), co – zważywszy na liczbę mieszkańców Grudziądza – jest naprawdę imponującym wynikiem. Myślę, że jest to najlepszy dowód na to, że to konkretne drzewo ma realny potencjał, by stać się przyrodniczą wizytówką okolicy, a decyzja o objęciu go prawną ochroną była w pełni uzasadniona.

Cieszę się, że mogłem dołożyć swoją skromną cegiełkę na rzecz ochrony nadwiślańskiej przyrody, ale to uczucie ma lekko gorzki posmak. Żałuję, że nie zająłem się sprawą już kilka lat temu, gdy „moja” sokora znajdowała się w znacznie lepszej kondycji. Na pewno wyciągnę z tego jednak naukę na przyszłość, ponieważ jest jeszcze wiele bezimiennych rodzimych topoli, o których ochronę warto zawalczyć…

„Topola Kromnowska”

We wtorek trzeciego lutego wybrałem się z Marcinem do wsi Kromnów (powiat Sochaczewski), żeby na własne oczy zobaczyć jedną z najbardziej znanych topól czarnych w Polsce. Przymierzałem się do tego wyjazdu od dawna, jednak zawsze działo się coś, co sprawiało, że trzeba było modyfikować plany.

Na miejsce dojechaliśmy około godziny dziewiątej. Zostawiliśmy samochód pod płotem czyjejś posesji i bez pośpiechu podreptaliśmy w stronę wału przeciwpowodziowego. Naga sylwetka interesującej nas sokory, rosnącej po jego drugiej stronie, rzucała się w oczy z daleka. Chwilę później, po wejściu w strefę chaszczy na skraju łęgu, mogliśmy podziwiać ją z bliska. Obiekt naszego zainteresowania spełnił pokładane w nim nadzieje i okazał się uosobieniem tego, czego można spodziewać się po monumentalnej nadwiślańskiej sokorze. „Topola Kromnowska” to prawdziwa olbrzymka, wysoka na ponad 35 metrów, o potężnym pniu, którego obwód na wysokości pierśnicy wynosi 842 centymetry. Pewne cechy jej budowy mogą wskazywać, że jest ona zrosłodrzewem, ale nawet gdyby rzeczywiście tak było, to i tak nie ujmuje jej to niczego.

Szacuje się, że ta konkretna topola liczy sobie ponad dwieście lat. Nie można zatem wykluczyć, że jej początki mogą być zbieżne z pierwszymi latami zaborów. Być może była już sporym drzewem, gdy w oddalonej o zaledwie kilkanaście kilometrów Żelazowej Woli, przychodził na świat Fryderyk Chopin (1810 rok). Nie spekulując, można jednak śmiało założyć, że pamięta czasy Powstania Styczniowego (wybuchło 158 lat temu), którego ważne wydarzenia rozgrywały się w leżącej nieopodal Puszczy Kampinoskiej, i jest starsza od dzieł Jana Matejki czy eposu narodowego „Pan Tadeusz”. Dwa wieki z okładem to szmat czasu, który odbił się na kondycji kromnowskiej sokory. Na szczęście, od 2009 roku Nestorka cieszy się statusem pomnika przyrody i objęta jest prawną ochroną.

Gdy badałem dłonią szorstką fakturę pnia tego majestatycznego drzewa, naszła mnie pewna dygresja. Do niedawna jego sąsiadem był pomnikowy dąb szypułkowy. W przeciwieństwie do topól, dęby to drzewa, które kojarzone są z siłą i długowiecznością, nierzadko wykorzystywane jako symbol heraldyczny, podkreślający znaczenie rodu lub terytorium. Co ciekawe, „Dąb Nadwiślański” nie przetrwał jednak starcia z wezbraną Wisłą i w 2011 roku został powalony. Tymczasem „Topola Kromnowska”, solidnie wczepiona korzeniami w aluwialną glebę, wciąż czerpie z niej siłę. Z niemym uporem pełni swą wartę i, na przekór zmiennym żywiołom, wciąż karmi się Rzeką…

Postscriptum / Nacieszywszy się topolą, zjedliśmy śniadanie, a potem powędrowaliśmy w głąb nadrzecznego lasu i snuliśmy się po nim przez jakiś czas (łęg wierzbowo-topolowy, porastający tutejszy brzeg Wisły, jest naprawdę wspaniały). Pod koniec wyprawy spotkaliśmy dwóch miejscowych, którzy podzielili się z nami informacją, że dwa dni wcześniej niedaleko miejsca, w którym się znajdowaliśmy, w kłusownicze wnyki złapał się samiec wilka. Na szczęście, zwierzę nie odniosło poważnych obrażeń i, po sprawnie przeprowadzonej akcji ratunkowej, zwrócono mu wolność. Podobno na tym terenie operują dwie wilcze watahy. Mocno dają w kość miejscowym bobrom, nie gardzą też sarnami i łosiem…

Zachęta do topolowych „pielgrzymek”

W naszym kraju wiele osób odczuwa potrzebę pielgrzymowania do sanktuariów i miejsc kultu religijnego, słynących z relikwii świętych oraz cudownych obrazów (np. Częstochowa, Licheń, czy Łagiewniki). Ja z kolei, od czasu do czasu, lubię wcielić się w rolę kogoś w rodzaju topolowego pątnika. Nasze rodzime topole czarne (szczególnie te sędziwe) to drzewa, do których czuję szczególne powinowactwo. Osoby pokładające wiarę w horoskopach, mogłyby doszukiwać się źródła tego zjawiska w tym, że przyszedłem na świat czwartego lutego. Data ta według systemu astrologicznego, opracowanego przez niejakiego Edgara Blissa (Astrologie Gauloise„) oznacza bowiem, że znajduję się pod szczególną opieką topoli. Oczywiście takie nadnaturalne wyjaśnienie jest bardzo atrakcyjne, jednak moje umiłowanie tego gatunku drzew ma o wiele bardziej konwencjonalną przyczynę. Dorodna topola czarna to coś, wobec czego trudno jest pozostać obojętnym – zwłaszcza, gdy jest się wrażliwą duszą. W malarstwie i literaturze można znaleźć sporo przykładów dzieł, których twórcy inspirowali się obecnością topól włoskich (zwanych też lombardzkimi) w krajobrazie. Odczucia, jakie wywołują te drzewa o smukłym pokroju, będące męskimi kultywarami topoli czarnej, bledną jednak w zestawieniu z tym, co czuje się stojąc naprzeciw potężnej, nadwiślańskiej sokory.

Rodzime topole czarne – posępne boginie nadrzecznego lasu.

Olbrzymi pień tej ostatniej, obfitujący w malownicze bruzdy i zagłębienia, bulwiaste narośle oraz wiązki pędów odroślowych, a także wielka rosochata korona sprawiają, że śmiało można pokusić się o nadanie jej miana posępnej bogini nadrzecznego lasu. Drzewa te z racji niesamowitego tempa wzrostu oraz zdolności do masowego rozsiewania się, są dla mnie ponadto czymś w rodzaju symbolu nieujarzmionej wolności. Wydaje mi się, że nie tylko ja mam podobne skojarzenia. Niewykluczone, że wspomniane cechy tego gatunku drzew oraz to, iż ongiś stanowiły one powszechny element polskiego krajobrazu, były powodem, dla którego wybierano je do nasadzeń w tak zwanych ogrodach patriotycznych. Tego typu miejsca powstawały w okresie utraty niepodległości Polski, po trzecim rozbiorze i zawierały zaszyfrowane przesłanie. Obecnie sprawa przedstawia się jednak zupełnie inaczej, ponieważ w powszechnym odczuciu topole czarne są uważane za krótkowieczne chwasty – co absolutnie nie ma pokrycia w rzeczywistości. Póki co, można znaleźć jeszcze naprawdę imponujące egzemplarze sędziwych sokor, które niezłomnie trwają na swoich stanowiskach, ale przyszłość gatunku jest niestety niepewna. Jest tak między innymi dlatego, że z każdym kolejnym rokiem ubywa siedlisk, w których mogłyby się one naturalnie odnawiać i dokonywać swobodnej ekspansji. Na ich niekorzyść działa też fakt, że posiadają zdolność do łatwego krzyżowania się z uprawianymi topolami obcego pochodzenia, co mocno zagraża ich czystości genowej. Wziąwszy pod uwagę powyższe kwestie, jestem przekonany, że od czasu do czasu warto się ruszyć i, z otwartym sercem, odwiedzić jakąś sokorę. Spotykając się z drzewem, dobrze wsłuchać się w siebie, a gdy pojawi się nić emocjonalnej więzi z nim, można też (słowem, rysunkiem lub zdjęciem) dać później świadectwo jego nietrwałej wyjątkowości. Gorąco wszystkich do tego zachęcam.

Między Drzewami (28 grudnia)

Ostatnio bardziej niż zwykle czuję zew, który ciągnie mnie ku nadwiślańskim łęgom. Dzisiaj był on na tyle silny, że nie byłem w stanie dłużej mu się opierać i – zarzuciwszy plecak na grzbiet – na kilka godzin wywędrowałem do lasu. Zima to dobry czas na takie eskapady. Zielona chwała splątanego zielska, które w cieplejszych miesiącach stanowi trudną do przebrnięcia barierę, chwilowo przeminęła. Nie uświadczysz też kleszczy ani chmar natrętnych komarów. Warto zatem ruszyć między drzewa. Choćby po to, by w spokoju pokontemplować ich przejściowo odsłonięte sylwetki.

Lubię wyszukiwać stare białodrzewy i sokory o pomnikowych rozmiarach lub intrygującym pokroju, a potem po prostu siedzieć u ich podnóża. Tym razem sporo czasu spędziłem nieopodal pewnego topolowego weterana, o pniu naznaczonym przez błyskawicę wielką, wypaloną w środku szczeliną (w jej wnętrzu jakiś pacan zostawił zdezelowanego grilla). Sącząc szybko stygnącą kawę, wsłuchiwałem się w głosy dzięciołów czarnych. Niekiedy także wiatr wygrywał na gałęziach jakąś jękliwą melodię. Nieopodal, wśród połamanych konarów leżących na ziemi, ostrożnie kluczyły sarny. Mróz szczypał mi policzki, a spokój rozścielający się wokół sprawił, że zwierzę niepokoju we mnie zaczęło układać się do snu…

Interesujący, topolowy zrosłodrzew

Inokulacja jest naturalnym zjawiskiem polegającym na tym, że pnie lub gałęzie rosnących blisko siebie drzew z upływem czasu zrastają się w jedną całość. Jednym z najbardziej znanych przykładów tego fenomenu w naszym kraju jest pomnik przyrody „Kochankowie” (dąb szypułkowy zrośnięty z sosną zwyczajną), który można zobaczyć na terenie rezerwatu „Stawy Milickie”, ale w mojej dzielnicy także można znaleźć przynajmniej jedną osobliwość tego rodzaju, o której warto napisać.

Jest nią wspaniały, topolowy zrosłodrzew, rosnący na północnym skraju parku „Kępa Potocka”, niedaleko starorzecza Wisły, które miejscowi nazywają „kanałkiem”. W tym konkretnym przypadku trzy butelkowate pnie topoli czarnej (lub topoli o charakterze mieszańcowym, lecz wyglądem bardzo zbliżone do topoli czarnej) stały się jednym tworem. Wymiary „potwora”, który powstał w ten sposób robią wrażenie. Na chwilę obecną obwód jego pnia, zmierzony u podstawy – dziesięć centymetrów od linii gruntu – wynosi niemal dziesięć metrów (dokładnie 955 cm). Z kolei obwód na wysokości pierśnicy (130 cm od podłoża) wynosi odpowiednio 770 oraz 460 cm, co także stanowi niebagatelny wynik. Za każdym razem, gdy widzę to drzewo, zastanawiam się, czy ktokolwiek pomyślał, aby zawnioskować o nadanie mu statusu pomnika przyrody. Jestem przekonany, że – odpowiednio wypromowany – mógłby stanowić lokalną przyrodniczą atrakcję. Można by go nazwać bielańską „Trygławą”. Jeżeli będziecie kiedyś w pobliżu, polecam ten zrosłodrzew Waszej uwadze.

Topolowy zrosłodrzew rosnący w warszawskim parku „Kępa Potocka” (stan na 9 października 2021 roku).

Topola „Marzanna”

Jest takie drzewo, którego obraz siedzi w mojej głowie prawie od zawsze. Zobaczyłem je po raz pierwszy, gdy miałem jakieś siedem lat i ten widok był dla mnie na tyle fascynujący, że już na trwałe zapisało się ono w mojej pamięci. Na przestrzeni kolejnych trzydziestu dwóch lat wielokrotnie do niego wracałem (nie tylko myślami). Tym wyjątkowym drzewem jest jedna z topól czarnych, rosnących na brzegu Wisły u podnóża grudziądzkiej Kępy Strzemięcińskiej. Nie znam dokładnego wieku tej konkretnej sokory (ustalenie go to zadanie dla dendrologa), ale gdybym miał szacować na oko, to dałbym jej jakieś 180 lat. Gdy byłem nastolatkiem, drzewo – choć sędziwe – wciąż było w niezłej kondycji, ale w ciągu kilkunastu ostatnich lat sporo się zmieniło. W międzyczasie „moja” nadwiślańska topola padła ofiarą kilku celowych podpaleń, które znacząco nadwątliły jej siły. Na szczęście jej sylwetka, choć mająca okres świetności za sobą, nadal stanowi wyrazisty element lokalnego krajobrazu i wciąż robi na mnie piorunujące wrażenie.

Sędziwa topola „Marzanna”, rosnąca u podnóża grudziądzkiej Kępy Strzemięcińskiej na wysokości osiedla „Rządz” (5 stycznia 2021 roku).

Możecie się ze mną nie zgodzić, ale twierdzę, że bohaterka dzisiejszego wpisu jest jednym z najbardziej godnych uwagi przedstawicieli swojego gatunku w Polsce. W chwili obecnej (stan na 5 stycznia 2021 roku), pomimo obłamania się jednego z głównych konarów, jej obwód na wysokości pierśnicy (130 cm od poziomu gruntu) wciąż wynosi około 700 cm. To oczywiście dużo, jednak tym, co decyduje o wyjątkowości tego drzewa, jest potężny, częściowo odsłonięty system korzeniowy, który malowniczo schodzi w dół skarpy, na której krawędzi ono wyrosło. Oglądając fotografie ilustrujące ten wpis możecie zobaczyć, że bryła korzeniowa wydatnie powiększa i tak już imponującą sylwetkę sokory. W dzieciństwie, razem z kumplami chowałem się w pustych przestrzeniach między tymi korzeniami i uważaliśmy to za fenomenalną zabawę. Pamiętam też, że swego czasu znajdowało się tu również gniazdo os, które nas bardzo interesowało.

Piszę ten post z perspektywy osoby wrażliwej na kwestie ochrony środowiska naturalnego, która wychowała się w Grudziądzu i z upływem lat, z rosnącym zaniepokojeniem obserwowała, jak jedna z najwspanialszych, nadwiślańskich topól jest systematycznie dewastowana przez miejscowych wandali. Nie podlega dyskusji, że obwód tego konkretnego drzewa znacząco przekracza wymiary określone w Rozporządzeniu Ministra Środowiska z dnia 4 grudnia 2017 r. w sprawie kryteriów uznawania tworów przyrody żywej i nieożywionej za pomniki przyrody. Jest także większy niż obwód każdego drzewa na terenie gminy, któremu nadano taki status. Tymczasem sokora, o której piszę, nie została nigdy objęta tą formą ochrony. Niedawno, przeglądając mapy Google z zaskoczeniem odkryłem, że ktoś oznaczył ją jako pomnik, ale ta informacja nie odpowiada stanowi faktycznemu. Widząc znacznik ucieszyłem się jednak, ponieważ ktoś oprócz mnie docenił jej nieprzeciętne walory. Postanowiłem ponadto potraktować powyższe odkrycie jako katalizator do konkretnego działania. Podjąłem decyzję, że pójdę za ciosem i samodzielnie zawnioskuję o ustanowienie nowego pomnika przyrody. Kilka tygodni później mój wniosek trafił do grudziądzkiego Urzędu Miejskiego i sprawa jest aktualnie rozpatrywana.

Zamaskowany autor (1,80 m wzrostu), stojący u podstawy pnia „Marzanny”.

Przygotowując dokumentację nie chciałem, aby ta szczególna dla mnie sokora pozostawała bezimienna. Pomyślałem, że to, czemu nadajemy imię, staje się mniej obce i z czasem zaczyna funkcjonować w ludzkiej świadomości jako coś swojskiego. Jest oczywiste, że o to, co bliskie, troszczymy się bardziej. Wybór imienia nie nastręczył mi większych trudności. Praktycznie od razu wiedziałem, że „Marzanna” to odpowiednie miano dla sędziwej, mocno okaleczonej topoli. Uważam tak z dwóch powodów. Po pierwsze, proponowana przeze mnie nazwa wprost idealnie wkomponowuje się w kontekst kulturowy i literacki, na gruncie którego osadzony jest ten rodzaj drzew (od starożytności przypisywano im atrybuty związane ze śmiercią i zaświatami, o czym wspominałem we wpisie poświęconym ich „odchwaszczaniu” (LINK)). Marzanna z kolei jest naszą rodzimą, silnie zakorzenioną w folklorze postacią mitologiczną, kojarzoną z zimą, śmiercią, ale też z odrodzeniem. Dodatkowym argumentem przemawiającym za moim wyborem jest to, że jeszcze w latach 90-tych ubiegłego wieku dzieci z pobliskiej szkoły podstawowej na wiosnę topiły kukłę Marzanny w Wiśle niedaleko tego drzewa.

Nie wiem, czy topola „Marzanna” ostatecznie uzyska status pomnika, ale na pewno warto o to zabiegać. Na nadwiślańskich terenach trudno jest aktywnie chronić drzewa, ale czasami już sam widok kawałka emaliowanej blachy z godłem, jakim jest tabliczka urzędowa, może być wystarczającym straszakiem, który powstrzyma ludzi przed głupimi zachowaniami (oczywiście nie zawsze).

Imponująca, odsłonięta bryła korzeniowa „Marzanny” (w centralnej części zdjęcia i na prawo od środka widoczne ślady po podpaleniach).

Zmierzając do końca wpisu, chciałbym podpowiedzieć, że być może i Wy znacie drzewa, które znajdują się w podobnej sytuacji, a które z racji wybitnych walorów powinny zostać otoczone ochroną prawną. Jeżeli możecie działać – róbcie to, choćby efekt końcowy był bardzo niepewny. Zapewniam, że bierność niczego nie zmieni.

Gdybyście kiedykolwiek znaleźli się w Grudziądzu (na przykład płynąc kajakiem lub kanadyjką ku ujściu Wisły), możecie zwrócić uwagę na „moje” drzewo (jego współrzędne geograficzne to: N 53°27’21,88”, E 18°42’47,59”). Naprawdę warto, a nie wiadomo, jak długo jeszcze postoi…