Neolityczna pamiątka

Dzieje naszego gatunku splatały się z rzekami od zawsze. Przyczyną takiego stanu rzeczy było to, iż zapewniały dostęp do wody, pożywienia, czy żyznych gleb, a także stanowiły coś w rodzaju „autostrad”, które umożliwiały łatwe przemieszczanie się oraz transport zasobów. Osiedlanie się w ich pobliżu, często było więc nie tylko dobrowolnym wyborem, ale wręcz koniecznością, która decydowała o przetrwaniu. Nasza wspaniała Wisła – oczywiście – nie stanowi w tej kwestii wyjątku. Istnieje wiele materialnych dowodów, świadczących o tym, że ludzie bytowali w jej sąsiedztwie już w czasach prehistorycznych. Co ciekawe, przy odrobinie szczęścia, można zobaczyć je nie tylko w muzealnych gablotach.

W połowie sierpnia tego roku zafundowałem sobie odrobinę samotności i spływałem swoją Palavą do Płocka. Przy wschodnim krańcu wyspy u styku Wisły i Narwi (tuż przy granicy rezerwatu Kępy Kazuńskie) przypadkowo wypatrzyłem coś ciekawego. Był to dość duży, zbrązowiały kawałek poroża z podejrzanie regularnym otworem. O pomoc w identyfikacji „znajdy” poprosiłem Roberta Wyrostkiewicza, archeologa z Pogotowia Archeologicznego. Wiadomość nie pozostała bez odpowiedzi. Robert szybko potwierdził moje przypuszczenia – przedmiot, o który pytałem był pradziejowym zabytkiem.

Okazało się, że znalazłem motykę, wykonaną z poroża jelenia, której wiek mógł sięgać czasów neolitu. Okres ten, zwany potocznie także epoką kamienia gładzonego, na ziemiach polskich zaczął się mniej więcej 7500 lat temu i wiązał się z wielkim przełomem w życiu ówczesnych społeczności. Wówczas to, ludzie zaczęli porzucać koczowniczy tryb życia na rzecz stałego osadnictwa i stawali się rolnikami. Co do samego materiału, z którego wykonano artefakt, to w epoce kamienia poroże jeleni (ale też reniferów, ponieważ i one występowały wówczas na terenie dzisiejszej Polski) było powszechnie dostępnym, wytrzymałym i stosunkowo łatwym w obróbce surowcem. Wytwarzano z niego nie tylko narzędzia do spulchniania gleby, ale też (m. in.) młotki, siekiery, szydła, harpuny, czy groty włóczni.

Robert – oprócz konsultacji dotyczącej zabytku, pomógł też zgłosić fakt jego znalezienia służbom konserwatorskim. W efekcie, odwiedziłem Wojewódzki Urząd Ochrony Zabytków (WUOZ) w Warszawie, gdzie oddałem motykę oraz udzieliłem informacji na temat miejsca i okoliczności jej pozyskania. Co ciekawe, wzmianki o znalezisku trafiły też na łamy „Super Expressu” oraz portalu informacyjnego „TVN24„, a także przemknęły przez kilka różnych facebookowych profili. Dodatkowo, kilka tygodni po pierwszej wizycie we wspomnianej instytucji, zostałem zaproszony na spotkanie z Wojewódzkim Mazowieckim Konserwatorem Zabytków (WMKZ), czego zupełnie się nie spodziewałem. Finałem była przemiła rozmowa z p. Marcinem Dawidowiczem (WMKZ), p. Anną Grudzińską (Zastępca WMKZ) oraz p. Bogną Radzimińską (Kierownik Wydziału Archeologii WUOZ), po której otrzymałem pamiątkowy dyplom oraz dwie pięknie wydane książki. Nie ukrywam, że rozgłos nieco mnie speszył, ponieważ z natury jestem skromną osobą i nie przepadam za byciem w centrum uwagi. Niemniej jednak, cieszyłem się, że mogłem dotknąć okruchu odległej przeszłości, zabezpieczyć go i finalnie przekazać we właściwe ręce.

Wiślane odmęty bez wątpienia skrywają jeszcze niejedną pradziejową pamiątkę (przedmioty, które zalegają w jej osadach mają wszak odpowiednie warunki, by przetrwać tysiąclecia). Rzeka, co prawda, zazdrośnie strzeże swych skarbów, ale niekiedy bywa łaskawa i szczęśliwcom pozwala co nieco zobaczyć. Spędzając czas nad Wisłą, zawsze warto brać pod uwagę taką możliwość…

Jedna odpowiedź

Dodaj odpowiedź do znadrzeki Anuluj pisanie odpowiedzi