Kilka wizyt nad Wisłą i wałęsanie się z aparatem po zalesionym zboczu Kępy Strzemięcińskiej (bywając przekąską dla bandy wyjątkowo zajadłych komarów). Na zdjęciu „Marzanna” i ja (jako cień) w świetle zachodzącego słońca. Jak widać, staruszka wciąż stoi. Tego lata miały miejsce ekstremalne zjawiska pogodowe i nie ukrywam, że nie będąc w Grudziądzu od maja, martwiłem się o nią. Widząc ją żywą cieszę się, ale wciąż nie do końca potrafię pogodzić się z tym, że jej obecność w krajobrazie, mimo wszystko, coraz bardziej zaciera się.
Jeśli chodzi o około-wiślane tematy, to ten wyjazd zapamiętam również dlatego, że mogliśmy podziwiać flotyllę tradycyjnych łodzi, które zawitały do Grudziądza z okazji „Festiwalu Wisły”. Był wśród nich warszawski byk „Olęder„, którym – razem z Arturem – miałem przyjemność płynąć ubiegłego lata. Teraz młody dostał małpiego rozumu na widok barachła ze straganów z zabawkami i nic poza tym nie miało dla niego znaczenia. Na szczęście, nasz Darek (mający dopiero dwadzieścia miesięcy) – przeciwnie – obserwował wszystko z godną podziwu uwagą…
