Trzynastego listopada przyjechałem do Grudziądza na dwie noce i jeden dzień. Zbyt krótko, by poczuć prawdziwy ciężar miejsca, ale wystarczająco długo, by zejść nad Wisłę i odwiedzić „Marzannę„. Gdy zbierałem jej butwiejące liście siąpił zimny deszcz, a świat – tymczasowo wyprany z zieleni – przyobleczony był w szarawy woal mgły. Uśmiechałem się pod nosem. Wspomniane liście wkładałem bowiem między kartki zbioru opowiadań H. P. Lovecrafta. Wybór nie był zamierzony, ale wykorzystanie dzieła mistrza grozy jako bieda-zielnika wydawało się wyjątkowo pasować do okoliczności.


Aura była ponura, ale wśród nagich gałęzi mojej sokory kręciło się stado żwawych sikor. Nieopodal, na zalesionym stoku Kępy Strzemięcińskiej, widziałem też kilka saren. Smuci mnie, że stan drzewa z miesiąca na miesiąc pogarsza się, pocieszające jest jednak to, że w jego pobliżu zawsze można dostrzec jakieś przejawy dzikiego życia.
Mniej więcej w połowie października poprosiłem Rafała Liedke o kolejne udokumentowanie „Marzanny” z powietrza. Pogoda była wówczas o niebo lepsza niż teraz. Dość ciepło, przejrzyście, z tym miękkim, jesiennym światłem, które nadaje światu lekko bajkowego sznytu. Efekty lotu możecie zobaczyć poniżej.
Oglądając materiał na gorąco, pomyślałem, że jeśli gdzieś jest drzewo, które powinno znaleźć się w centrum uwagi, to jest nim właśnie nasza wyjątkowa grudziądzka sokora. Nie zastanawiając się długo postanowiłem, że zgłoszę ją do konkursu „Drzewo Roku”, organizowanego przez Klub Gaja, będący jedną z najstarszych polskich organizacji ekologicznych. Co istotne, w tym ogólnopolskim plebiscycie nie szuka się rekordzistów, ale drzew z opowieścią. Nie ma wątpliwości, że do takich drzewa należy również „Marzanna”. Jeśli jesteście ciekawi, jej (sklecona przeze mnie na potrzeby plebiscytu) historia brzmi mniej więcej tak:
„(…) Zobaczyłem ją po raz pierwszy, gdy byłem małym chłopcem. Miałem wówczas najwyżej sześć lat i byłem obdarzony niezwykle bogatą wyobraźnią. Przedziwna topola czarna (Populus nigra L.), rosnąca nad brzegiem Wisły u podnóża grudziądzkiej Kępy Strzemięcińskiej, zrobiła na mnie piorunujące wrażenie i już na zawsze zapisała się w mej pamięci.
„Marzanna” to drzewo jedyne w swoim rodzaju. Stoi na granicy żywiołów i ludzkich ścieżek, jak strażniczka miejsca, które pamięta znacznie więcej niż my. Wpatrzona w rzekę, słuchająca rozmów dzikich gęsi, wędrujących tędy od pokoleń, istnieje prawdopodobnie od połowy XIX wieku.
To, co ją wyróżnia, to iście monstrualny, w dużej mierze odsłonięty system korzeniowy, który malowniczymi splotami opada ku Wiśle. Ten swoisty labirynt żył wyciągniętych ku światu stanowi pożywkę dla wyobraźni, niekiedy wywołując pareidoliczne przywidzenia. W czasach świetności miała ona niemal osiem metrów obwodu pierśnicowego pnia, a jej rozczapierzona korona była wyjątkowo szeroka.
Dzisiaj to już pieśń przeszłości. Utraciwszy większość konarów, z ogromną, murszejącą wyrwą w pniu i osmalonymi napływami korzeniowymi, powoli zamiera. Wbrew wandalom i niszczącej potędze natury, robi to jednak z wyjątkową godnością. Rozciągnięty w czasie proces jej odchodzenia przypomina bowiem rozbieranie się do snu. Jeżeli decydenci pozwolą, będzie nim ostateczne rozpłynięcie się w krajobrazie.
Gdy wracam do Grudziądza (…), zawsze ją odwiedzam. Nadałem jej imię „Marzanna” nie tylko dlatego, że na początku lat 90. ubiegłego stulecia dzieci z pobliskiej szkoły podstawowej topiły nieopodal kukły wyobrażające tę postać. To miano zobowiązuje. Przywołuje bowiem starą lekcję o odchodzeniu i powrocie. Przypomina, że przemijanie jest częścią naturalnego porządku, nie zaś jego pęknięciem.
Drzewo, które przetrwało tak wiele, nie kłóci się z czasem. Zamiast tego daje lekcję czułości, która nie jest ckliwa – cichego uznania dla tego, co kruche i silne zarazem. W cyklu utraty i odrodzenia dostrzec można uniwersalną mądrość, która nie potrzebuje wielkich słów.
Grudziądzka sokora jest drzewem prawdy. W kontrze do świata hołdującego kultowi młodości i piękna za wszelką cenę, nie udaje doskonałości, nie wygładza kantów. Jej rosochate konary rozchodzą się jak drogi, którymi idziemy, a każdy z nich zdaje się znać ciężar ptasich gniazd, uderzenia wiatru czy próby dziecięcych wspinaczek. Miejscowi przychodzą i odchodzą, rzeka czasu płynie, a ona – zmieniając swą postać – pokornie za nią podąża.
„Marzanna” nie zabiega o oklaski. Zgłaszam ją jednak do konkursu nie jako lokalną osobliwość, lecz unikalne zjawisko, które zasługuje na dostrzeżenie. Niebawem zapewne obumrze, tymczasem wciąż przypomina mieszkańcom Grudziądza, że krajobraz nie jest wyłącznie tłem, lecz relacją.
Jeśli szukamy znaku, który pomoże nam pogodzić się z biegiem rzeczy, wystarczy położyć dłoń na jej pniu lub odsłoniętych korzeniach. Patrząc na nią, nieco łatwiej zrozumieć, że życie nie polega na ocaleniu wszystkiego, lecz na mądrym poddaniu się temu, co nieuchronne – i na odwadze, by mimo wszystko wypuszczać nowe liście…” [fragment uzasadnienia, który wpisałem do formularza zgłoszeniowego]
Nie wiem, czy staruszce uda się przejść przez sito eliminacji. Być może jej historia przepadnie wśród innych opowieści, ale w zasadzie nie ma to większego znaczenia. Dla mnie sam fakt, że mogę akcentować jej istnienie, daje poczucie sprawczości (czasem go potrzebuję) i staje się jasnym punktem w okresie jesiennej depresji.
Chwilowo zostawiam Was sam na sam z powietrznym portretem autorstwa Rafała oraz z myślą, że gdzieś tam, nad brzegiem Wisły, u podnóża Kępy Strzemięcińskiej, stoi stare niesamowite drzewo i – na razie – wciąż nie poddaje się. Jeśli „Marzanna” trafi do finału konkursu, dam znać. Wtedy być może poproszę o to, byśmy razem powalczyli o to, by jej historia poniosła się dalej…
„Krajobraz nie jest wyłącznie tłem, lecz relacją„. Od dziecka powinniśmy być tego uczeni. Piękna opowieść.
A Marzanna? Ona już jest w nierozerwalnej relacji, w energetycznej więzi z chłopcem. Już jest drzewem roku, dekady, życia…
PolubieniePolubienie