Sokorowy duet z Ostrówka plus kolejna wizyta w Glinkach (2 stycznia)

Dramatis personae: ja, Marcin i kilka okazałych topoli.

Płynnie wchodzimy w kolejny rok, pozostając w temacie topolowych pielgrzymek. We wtorek, drugiego stycznia, odstawiamy dzieciaki do przedszkola i, nie bacząc na deszcz, jedziemy do wsi Ostrówek, kawałek na południe od Warszawy. Ta nieduża miejscowość, położona w gminie Karczew, zapisała się na kartach historii jako pole jednej z bitew stoczonych w ramach wojny polsko-austriackiej, powiązanej z serią napoleońskich konfliktów zbrojnych. Referując w skrócie – w nocy z drugiego na trzeciego maja 1809 roku nasi pod dowództwem generała Michała Sokolnickiego, w sile kilku pułków, dali solidnie popalić Austriakom. Zwycięski szturm zakończył się zdobyciem nieprzyjacielskiego szańca na prawym brzegu Wisły i uniemożliwił wrogim wojskom przeprawę przez Rzekę. Zwycięstwo miało kluczowe znaczenie dla dalszego przebiegu działań wojennych. Polskie siły zbrojne odzyskały bowiem inicjatywę, by, po zajęciu Sandomierza, Lublina oraz Zamościa, wedrzeć się do znajdującej się pod austriackim panowaniem Galicji.

Mapa okolic Ostrówka z rewersu tablicy informacyjnej stojącej przy miejscowym kościele.

Dwieście lat później, w maju 2009 roku, w centrum Ostrówka, na skwerze przy miejscowym kościele odsłonięto głaz upamiętniający batalię, na którym umieszczono stosowną tablicę, metalowe popiersie Sokolnickiego oraz rzeźbę rogatywki 6-go Pułku Piechoty Księstwa Warszawskiego. Przy obelisku tym pełni straż para topól czarnych, z którymi spotkanie było jednym z celów naszej wycieczki.

Topole z Ostrówka (widok ogólny) oraz obelisk upamiętniający zwycięską bitwę z 1809 roku.

Wzmianki o tych sokorach pojawiają się w kilku opracowaniach dotyczących krajowej dendroflory (m.in. „90 drzew. Okazy niezwykłe” Pawła Zarzyńskiego i Roberta Tomusiaka czy „Drzewa Polski” Pawła Zarzyńskiego, Roberta Tomusiaka oraz Krzysztofa Borkowskiego) i w „Rejestrze Polskich Drzew Pomnikowych” Piotra Gacha, jednak drzewa te nie są powszechnie znane. Teraz – popijając kawę z termosu – miałem sposobność wyrobić sobie własną opinię na temat tego topolowego duetu.

Oko w oko z parą sokor z Ostrówka.

Ostrówieckie sokory są bezspornie potężne. Każda z nich może poszczycić się ponad ośmiometrowym obwodem pnia na wysokości pierśnicy (130 cm licząc od gruntu). Pękate, walcowate w przekroju pnie pokryte są licznymi tumorowymi naroślami, stanowiącymi częstą cechę tego konkretnego gatunku topoli. Tu i tam owe wybrzuszenia porastają malownicze mozaiki porostów, glonów i mchu. Tym co z automatu zwraca uwagę jest, że oba drzewa zostały poddane naprawdę mocnym cięciom korekcyjnym. Pień osobnika rosnącego bliżej obelisku zredukowano na wysokości około dwunastu metrów (na szczycie, w miejscu interwencji – widziałem rozległy próchniczy ubytek). W drugim przypadku piła poszła w ruch jakieś cztery metry wyżej. Konary boczne również były przedmiotem ostrej redukcji, przez co ogólna harmonia sylwetek obu drzew jest mocno zaburzona. Jeżeli chodzi o powyższe zabiegi, to, być może, na wydanie decyzji o ich przeprowadzeniu wpływ miało bezpośrednie sąsiedztwo linii energetycznych (spekuluję). Aktualnie, topole odbudowały już nieco swoje korony i na tę chwilę obie mierzą mniej więcej dwadzieścia pięć metrów wysokości.

Ostrówieckie sokory – garść bliskich kadrów.

W przypadku nieco wyższego drzewa, z jednej strony pnia przymocowano niedużą kapliczkę maryjną, przyozdobioną sztucznymi kwiatami. Po drugiej natomiast, w próchniejącej jamie, za odszczepionym fragmentem sporej, pozbawionej kory narośli (jej górna część kojarzyła mi się z głową smoka lub żółwia ninja) jakiś psotny czciciel Bachusa postawił flachę po wódzie z „flaszątkem” 🙂 . Na szaro-brązowej korze drzewa z kapliczką można było dostrzec także powbijane pinezki – znak, że służy ono miejscowym jako żywy słup ogłoszeniowy. Jeżeli chodzi o płeć, to byłem w stanie stwierdzić, że przynajmniej jedno drzewo jest osobnikiem żeńskim (w zagłębieniach kory obu znaleźliśmy stare torebki nasienne). Obydwa drzewa nosiły ślady upływu czasu w postaci próchniejących miejsc (we wnętrzach pni zapewne znajdują się rozległe ubytki), ale biorąc pod uwagę ich wiek (~200 lat), można stwierdzić, że wciąż trzymają się nieźle. U podstaw obu sokor widzieliśmy nory gryzoni.

Co do moich subiektywnych odczuć (możecie mieć inne), to mimo iż topole czarne z Ostrówka są naprawdę ogromne, nie byłem w stanie się nimi zachwycić. Podobały mi się oglądane z bliska detale ich pni, ale gdy patrzyłem na nie jako całość, to coś mi nie grało. Drastyczne cięcia redukcyjne sprawiły, że aktualnie są one cieniami tego, czym mogłyby być. Dodatkowo, lata łażenia po nadwiślańskich łęgach sprawiły, że mam specyficzną perspektywę, która powoduje, iż główne bohaterki dzisiejszego wpisu odbierałem jako wyrwane z jakiegoś szerszego kontekstu, nie do końca pasujące do otoczenia. Mimo to, uważam, że oba drzewa bezsprzecznie zasługują na pomnikowy status, a – z tego co się orientuję – na tę chwilę wciąż się takim nie cieszą.

Wykorzystując okazję, że byliśmy niecałe półtorej kilometra od Glinek, postanowiliśmy podskoczyć także do naszej znajomej – „Maryny”. Od naszej ostatniej wizyty, tej jednej z najokazalszych topól białych w Polsce przybyło w „pasie” cztery centymetry. W sąsiedztwie drzewa coś się zmieniło. Zanotowałem, że część drzew owocowych w okolicznym sadzie została wycięta. Zniknęły też stosy pociętych konarów, pozostałych po chirurgicznej korekcji monumentalnej topoli. Pod białodrzewem zastaliśmy odłamany owocnik żółciaka siarkowego, co może być kiepską wróżbą dla drzewa, ale pożyjemy – zobaczymy (sam pień wydawał się czysty). Dodatkowo, górna połowa urzędowej tabliczki z orłem, przybitej do pnia, zniknęła.

Z kolejną wizytą u „Maryny” – monumentalnego białodrzewu rosnącego w mazowieckiej wsi Glinki.

Pobyt w Glinkach zakończyliśmy spacerem u podnóża wału przeciwpowodziowego – częściowo wzdłuż granicy rezerwatu „Łachy Brzeskie”. Blisko krawędzi obwałowania rośnie kilka wielkich topól kanadyjskich. Gdy ostatnio byliśmy w tym miejscu, jedna z nich przykuła moją uwagę, ponieważ była oznaczona jako pomnik przyrody, co w przypadku topól obcego pochodzenia nie zdarza się często. Teraz z zaskoczeniem zobaczyliśmy, że spotkał ją los, który wciąż spotyka wiele polskich topoli. Drzewo o pierśnicowym obwodzie pnia wynoszącym dokładnie sześć metrów zostało wycięte. Zdjęcia „przed” i „po” możecie zobaczyć poniżej.

Topola kanadyjska z Glinek w lutym 2022 roku i obecnie – in memoriam.

Zgoda – drzewo nie było w najlepszej kondycji (na pniu były widoczne ślady po podpaleniu oraz owocniki dwóch gatunków grzybów rozkładających drewno, a na gałęziach pasożytowała jemioła), ale we wnętrzu pnia nie było próchniczych ubytków i wydaje mi się, że spokojnie mogło jeszcze trochę pociągnąć. Z jednej strony żal było patrzeć na „kanadyjkę” bezceremonialnie pociętą na kawałki, z drugiej miałem świadomość, że sadzenie tego rodzaju topól w bezpośrednim sąsiedztwie naturalnych zadrzewień łęgowych nie jest najmądrzejszym pomysłem, albowiem krzyżują się z one sokorami, co prowadzi do utraty czystości genowej przez populacje tych drugich. Gdy myślę o tym, wciąż mam nieprzyjemny, nierozstrzygnięty dylemat…

Topola biała „Maryna” z Glinek

Dolina Środkowej Wisły to region, w którym nadal można zobaczyć wiele wspaniałych topoli. Są to nie tylko moje ukochane sokory, ale też białodrzewy, osiki oraz topole szare, będące owocem spontanicznego romansu przedstawicieli dwóch uprzednio wymienionych gatunków. Czerpiąc korzyści z sąsiedztwa dużej rzeki, niektóre z nich były w stanie osiągnąć naprawdę imponujące rozmiary.

Tegorocznej zimy wyciągnąłem Marcina do wsi Glinki (gmina Karczew), żeby wyrobić sobie własne zdanie na temat jednego z najgrubszych krajowych białodrzewów. Przy tej okazji chciałbym powiedzieć, że drzewa należące do tego gatunku wywołują we mnie zgoła inne odczucia niż nadwiślańskie sokory. O ile wiekowa topola czarna kojarzy mi się z mroczną boginią łęgu lub sędziwą szamanką, wsłuchaną w szept duchów nadrzecznej ziemi, to w białodrzewie dostrzegam pewną subtelną eteryczność, która sprawia, że patrząc na niego, mój wzrok machinalnie wędruje ku górze. Topola biała, z jasną korą (ciemnieje z wiekiem) i dwubarwnymi, zdającymi się migotać na wietrze liśćmi, wydaje się roztaczać wokół siebie jakąś srebrzystą aurę, mającą posmak mistycznej tajemnicy. Szczególną atmosferę panującą w jej otoczeniu można wyczuć zwłaszcza w zimowe, bezksiężycowe noce, gdy w jej gałęziach mienią się gwiazdy. W takich okolicznościach łatwo popuścić wodze fantazji i uznać jakiś urodziwy białodrzew za centrum nadrzecznego mikrokosmosu. Kto wie, być może w idei axis mundi (łac. oś świata), która zakłada istnienie punktów o najwyższej religijnej doniosłości, wokół których kręci się świat, jest coś więcej niż tylko blaknące wspomnienie po dawnych wierzeniach…

Artystyczna wizja topoli białej i czarnej jako tzw. drzew kosmicznych (jedna z form „axis mundi”).

Wracając na ziemię, a właściwie do Glinek, to głównym celem naszej wycieczki w te okolice była topola „Maryna”. Krótko po dojechaniu na miejsce, znaleźliśmy się pod interesującym nas drzewem. Dotarcie do niego nie stanowiło problemu, ponieważ rośnie ono niewiele ponad 160 metrów na wschód od mostu łączącego Glinki z Górą Kalwarią, tuż za nasypem kolejowym.

Bohaterka niniejszej notatki zrobiła na mnie duże wrażenie. To ogromna topola, która już dawno wyrosła z młodzieńczych lat. Aby opisać jej rzeczywistą wielkość, nie wystarczy powiedzieć, że jej sylwetka wyróżnia się z otoczenia. Drzewa owocowe, rosnące w sadzie obok, w zestawieniu z nią sprawiają wrażenie karłowatych krzewinek, a człowiek wydaje się tylko mizernym krasnalem. Warto wspomnieć, że wielkość „Maryny” jest ponadprzeciętna również w obrębie jej własnego gatunku, którego typowe przedstawicielki nie należą przecież do najmniejszych drzew. Biorąc pod uwagę inne topole białe, rosnące na terenie Polski, obwodem ustępuje ona tylko swej siostrze z Królewa, jednak pomorski białodrzew – w przeciwieństwie do topoli z Glinek, prawdopodobnie powstał ze scalenia się kilku mniejszych drzew.

„Maryna” cieszy się statusem pomnika przyrody od 1977 roku i charakteryzuje się przepiękną, atletyczną sylwetką. Jej regularny, walcowaty pień jest zwieńczony kopulastą koroną, a pozbawione liści, potężne konary mogłyby konkurować wielkością z niejednym miejskim drzewem. Stan zdrowotny topoli wydaje się niezły. W ubiegłym roku uporządkowano teren wokół niej, a samo drzewo poddano kompleksowym zabiegom pielęgnacyjnym. Pamiątkę po tym stanowią stosy pociętych gałęzi, leżące u jego podnóża, a w koronie – kilka stalowych wiązań, którymi ustabilizowano niektóre z konarów. Wspaniale, że ktoś dostrzegł potrzebę podjęcia takich działań, co w przypadku topól z pewnością nie jest regułą. Daje to pewną nadzieję, że topolowa chluba Glinek jeszcze przez długi czas będzie stanowić obiekt podziwu dla miłośników nadwiślańskiej przyrody. Jej wiek szacuje się mniej więcej na 160 lat, a białodrzewy – wbrew obiegowej opinii – nie są krótkowiecznymi drzewami. Niektóre z nich mogą dożywać powyżej trzystu lat. Warto zaakcentować, że jest to okres, w którym na świecie pojawia się i znika przynajmniej tuzin ludzkich pokoleń.

Wizytę u „Maryny” zakończyliśmy małą sesją zdjęciową. Dodatkowo wykonałem też kilka pomiarów przy użyciu taśmy mierniczej dla leśników oraz dalmierza laserowego. Zgodnie z nimi, obwód jej pnia na wysokości pierśnicy (130 centymetrów od linii gruntu) wynosi 886 cm, a wysokość to około 36,8 m. Osobiście, niesamowicie cieszę się, że pojechaliśmy do Glinek i mam nadzieję, że jeszcze tu wrócę. Na pewno chciałbym zobaczyć tę jedną z najpiękniejszych polskich topoli także o innych porach roku, w mniej ponurych okolicznościach przyrody. Pożegnawszy się z drzewem, tradycyjnie ruszyliśmy nad Wisłę. Bez nadrzecznej łazęgi wyprawa nie była by pełna…