Nie tak dawno…

Włócząc się po łęgu widziałem trzy kolorowe ule i koczowisko bezdomnych. Na krzaczkach jeżyny wciąż można było wypatrzyć pojedyncze owoce.

Mętna, zimna woda Wisły pewnie „szła” między wyspami. Stado kormoranów przysiadło na lekko wznoszącym się brzegu jednej z nich. Tuż obok czapla – posępna niby kapłan pogańskiego plemienia.

Na pniu wierzby powalonej przez bobry ktoś wyrąbał siekierą runę „Othala”. Podobno ten znak bywa pomocny w podróży.

14 września, rano

To jeden z tych dni, gdy nadwiślańska „dżungla” pachnie mułem i pokrzywami. Łobuz chmiel już dawno wspiął się na wysoką gałąź okazałej topoli. Na ziemi pająk – niby starzec bez domu – otula się ciepłą kołdrą pomiętego listowia.

Za chwilę będzie po lecie. Idąc odważnie w głąb lasu bądź zatem uważny i cichy. Niechaj nie mami Cię złudne lśnienie zielonego klejnotu wśród liści. To tylko okruchy rozbitej butelki po piwie.

Gdzieś tam, pod korą starego wiązu chrząszcz wygryza tajemne zaklęcie. Wsłuchując się w mowę rzeki, wypatruj wśród trawy i kurdybanku śladów po wygasłych ogniskach.

Kolejna wiosenna noc

Nie wiem kim jesteś, ale chcę Ci powiedzieć, że powoli zapada kolejna ciepła, wiosenna noc. Wczoraj była pełnia księżyca. „Łysy” piął się w górę nad praskim brzegiem, bezwstydnie przeglądając się w mrocznym zwierciadle rzeki. Dzisiaj nic z tych rzeczy – niebo jest zachmurzone, a na tafli wody majaczą tylko powidoki miejskich świateł. Rozedrganym żółtym i czerwonawym pręgom towarzyszy fioletowo-niebieska łuna.

DSC05627c

Wisła po zmroku. Teraz niebo należy do nietoperzy.

Żoliborz. Siedzę tuż przy wodzie nieopodal trzech barek załadowanych po brzegi faszyną i przyglądam się karkołomnym akrobacjom nietoperzy. Do diaska! Ależ te diabły są zwrotne! W dodatku lata ich tutaj bez liku. W tle słychać hałas samochodów pędzących Wisłostradą, brzęk rozbijanej butelki oraz stłumiony śmiech. Gna do wypadku karetka na sygnale. Z jakiegoś powodu plączą mi się po głowie także nieziemskie dźwięki „Piano” Leszka Możdżera.

Wypakowuję z plecaka mały termos z herbatą i dwie kromki chleba. Mój problem polega na tym, że chciałbym nie myśleć, lecz wciąż myślę o wszystkim. Gdzieś daleko jakiś pijany włóczęga wyje jak pies. Gdybym był poetą być może powiedziałbym – „kolejny wariat udręczony gorączką kwietniowej nocy”, lecz nie jest to prawda. Mostem Gdańskim przejeżdża pociąg towarowy. Ciągnie czterdzieści jeden wagonów. Jeszcze kwadrans i trzeba będzie się zbierać. Lada dzień urodzi się Artur.

Szarości i biel

Warszawa, 26 stycznia 2019 roku. Oczywiście zimno. W palecie kolorów dzisiejszego obrazu świata przeważają posępne szarości i biel. Zziębnięte krzyżówki trzymają się blisko oprószonego śniegiem brzegu, a z nurtem rzeki płyną wciąż formujące się kry. W przeciwieństwie do krzyżówek, zimnolubne gągoły odważnie lawirują wśród lodu na samym środku rzeki. Lubię im się przyglądać. Każdym swoim ruchem dają wyraz temu, że zupełnie nie straszny im chłód.

DSC05248Jest zimno. Krzyżówki trzymają się blisko brzegu.

Od jakiegoś czasu trwa remont mostu Gdańskiego. Korzystając z weekendowej przerwy w pracach, cwane wrony kręcą się po pokładach barek zacumowanych tuż przy mostowych filarach. Bóg wie, czego szukają wśród tymczasowo porzuconego sprzętu. O dziwo, nigdzie nie widać mew. Czyżby masowo poleciały przeprowadzać inspekcję miejskich śmietników? Kto je tam wie… Na kratownicy mostu – niezmiennie jak co dzień – żarzy się neon „MIŁO CIĘ WIDZIEĆ”. Samotny kormoran płynący na krze z daleka wygląda trochę jak pingwin.

DSC05257Na Wiśle formują się kry. Ciemniejsze punkty na wodzie to gągoły.

21 października, ósma rano

Coraz częściej podnoszą się zimne jesienne mgły. Drzewa systematycznie zrzucają z siebie wierzchnią szatę liści. W jakiś nie do końca jasny sposób wyczuwają, że nadszedł czas, by rozpocząć pogrążanie się w letargu. Wędrując wzdłuż brzegu Rzeki, od czasu do czasu grzęznę butem w błocie. Słychać furkot skrzydeł, kwakanie i odgłos siadania na wodzie. We mgle przesuwają się sylwetki kaczek – niewyraźne i bezbarwne niby cienie ukochanych zmarłych.

Grabieją mi ręce, poranny chłód kąsa małżowiny uszu. Popatrz tutaj – w płytkiej wodzie leży szary stożkowaty głaz, obok którego ktoś wbił w muł dwa grube, wierzbowe kije. Między nimi drga pasmo pajęczyny, rozpięte niczym sznur modlitewny nad ołtarzem rzecznego boga. Wszystko się zgadza – tuż obok złożono nawet wotywne dary. Ciało myszy polnej, skupisko ciemnych muszli racicznic, kręgosłup ryby. Od czasu do czasu słychać pianie koguta za rzeką i jest to jedyny znak, po którym można domyślać się, że istnieje coś więcej niż tylko ta strona Rzeki. Prawdą jest, że jesień to czas zamierania. Taki jest właśnie porządek rzeczy, jednak wyjawię Ci tajemnicę – w przyrodzie nie ma śmierci. To koło kręci się zupełnie inaczej…

DSC04765

Jesień. Wiślane nabrzeże spowite kłębami porannej mgły.

Preludium do ulewy

Jest dziewiąty dzień sierpnia. Środek piekielnie upalnego lata. Dobiega dziewiętnasta, lecz wciąż jest bardzo gorąco. Kilkadziesiąt kaczek krzyżówek przycupnęło na wąskiej piaskowej ławicy umiejscowionej nieopodal lewego brzegu Wisły. Podłużne liście wierzb są zmarniałe, a na stromym zboczu Kępy Strzemięcińskiej zaczęły już żółknąć lipy. W nagrzanym powietrzu rozchodzi się aromatyczny zapach bylicy, z którym mieszają się wonie wiślanego mułu i rozkładającej się ryby. Obsypane nasionami szczyty łodyg szczawiu tępolistnego są zbrązowiałe i suche, a robactwo zdołało już wyżreć ażurową mozaikę w tkance jego okazałych liści. Zieleń bylin i traw nieubłaganie płowieje. Więdnie komosa czerwona, a w cieniu nawłoci dogorywają mniszek lekarski, serdecznik i babka.

DSC03790

Stado krzyżówek odpoczywające na piaskowej łasze.

Przysiadłem na jednym ze schodków wybetonowanego nabrzeża i na własnej skórze doświadczam zmasowanego szturmu hordy natrętnych komarów. Wystarczył moment, by zwietrzyły okazję – dranie, łakną mojej krwi. Wtem, w mgnieniu oka zrywa się porywisty wiatr, który smaga powierzchnię wody jak bicz. Gwałtowne podmuchy miotają w locie czaplą siwą i podrywają w górę tumany pyłu z łach.

DSC03825

 Nagła zmiana pogody. Gwałtowny wiatr wzburza wodę.

Powietrze błyskawicznie się ochładza i z pogodnego dotąd nieba spada szczelna kurtyna deszczu. Chwytam aparat i plecak, a potem pod osłoną drzew biegnę pod górę skarpy. Chcę uciec przed szkwałem, jednak nic z tego – chwila i jestem przemoczony do majtek. Ależ leje! Nad Wisłą może zdarzyć się wszystko.