Jak już wiecie, jestem gościem, który lubi spędzać czas pływając po Wiśle. W jednym z wcześniejszych wpisów wspominałem, że przy niskich stanach wody, buszując wśród korzeni, głazów i piaszczystych ławic widuję różnego rodzaju przedmioty (można o tym przeczytać tu). Jeżeli chodzi o znaleziska, to moim skromnym zdaniem, warszawski odcinek rzeki jest prawdziwym eldorado dla domorosłych odkrywców.

Przegląd znalezisk w przerwie na kawę (2015 rok, zdjęcie zrobione przez Marcina).
Ludzie interesują się różnymi rzeczami, jednak tym, co najbardziej przykuwa moją uwagę są szczątki kostne zwierząt (zwłaszcza prehistorycznych). Najczęściej widuję kości koni, jednak tego, co wypłucze woda nie da się przewidzieć. Trafiają się możdżenie rogów oraz kawałki mózgoczaszek turów i prażubrów, zęby mamutów, poroża jeleni i reniferów, a także fragmenty kośćca nosorożców włochatych. Jakby było mało, to na niektórych gnatach czasami daje się dostrzec ślady po kamiennych narzędziach.











Wiślane kości…
Nie określiłbym siebie mianem paleo-fanatyka, ale wszelkie tego typu znaleziska mocno mnie ekscytują. Wynika to z tego, że mam świadomość obcowania z przeszłością sięgającą dobrych przynajmniej tysięcy lat wstecz. Czymże bowiem są te zbrązowiałe kości, jak nie łącznikiem z pewną minioną epoką.







Fragmenty niektórych znalezionych przeze mnie żuchw, możdżeni rogów i poroży.
Patrząc na panoramę stolicy, nad którą górują wielościany nowoczesnych wieżowców aż trudno uwierzyć, że swego czasu „przewalały” się tędy olbrzymie jęzory lodowców, a w nieco cieplejszych okresach sceneria przypominała to, co aktualnie można zobaczyć w okolicy koła podbiegunowego. A jednak to prawda. Trzymając w dłoni niepozorny kawałek krzemienia oczami wyobraźni widzę jałową, smaganą zimnym wiatrem tundrę, po której wędrują stada reniferów i tabuny dzikich koni. Bure chmury szorują po niebie. Nie ma gęstych lasów, a jedynie rachityczne zarośla z przewagą brzozy, w których kryją się pardwy. Warunki są trudne, a jednak osiedli tu ludzie. Są tacy sami, jak my, tyle że przyobleczeni w skóry i szukający schronienia w domostwach zbudowanych z kości mamutów. Nadstawiam ucha. Wyobrażam sobie, że słyszę szepty myśliwych siedzących w kręgu, lub zaśpiew szamana nad ciałem pogrążonego w gorączce. Z ciemności dobiega rozdzierający wrzask rodzącej. Łowcy-zbieracze snują opowieści o bogach i bohaterach. Jedni i drudzy są szyci na miarę świata, gdzie horyzont jest naprawdę odległy, a na życie nie ma gwarancji.

Kawałek trzonowca mamuta, wyłowiony przeze mnie z Wisły na wiosnę tego roku.
Mam zbyt bujną wyobraźnię? Niewykluczone, ale mam także pewność, że będąc nad Wisłą warto się rozglądać. A nóż – przy odrobinie szczęścia – może i Wy będziecie w stanie znaleźć coś, w czym dostrzeżecie przebłyski zamierzchłej przeszłości.
Na zakończenie mały apel do fachowców i pasjonatów, lepiej ode mnie zorientowanych w temacie. Na ogół nie zabieram znalezisk ze sobą (zwykle wystarcza mi dokumentacja fotograficzna), jednak nie musi tak być. Jeżeli czytasz te słowa i uważasz, że kości z Wisły mogą przydać Ci się w pracy badawczej, lub do innych celów, to daj proszę znać. Jest wielce prawdopodobne, że będę znajdował kolejne tego typu obiekty.