Sto słów o jesiennej mistyce łęgu (10 listopada)

O tej porze roku w nadwiślańskim łęgu wierzbowo-topolowym jest jakaś mistyka, dla której warto wleźć między łany wysokich pokrzyw, wciąż parzących mimo zwarzonych przez nocny przymrozek liści. Wdowi welon pędów chmielu oplata posępnie wyglądające sylwetki topoli czarnych. Tu i tam kaplica dziuplastej wierzby, w pobliżu której – niby maleńcy aniołowie – kręcą się sikory, raniuszki i szczygły. Wpatrując się w zmętniałe oko łosia, który zasnął na zawsze w cieniu starych białodrzewów, mógłbyś pomyśleć, że równie dobrze wszystko to mogłoby mieć miejsce tysiąc lat temu. Siedząc na ramie roweru sączę herbatę i stukam ołówkiem o kartkę notatnika. Miałem tyle napisać, a kompletnie brakuje mi słów…

17 października (Warszawa – Nowy Dwór Mazowiecki)

Poranne zimno (4oC) przenika na wskroś, ale fanatyka głodnego wiślanych wrażeń to nie odstraszy.

Czasem warto spłynąć z nurtem Rzeki tylko po to, by zobaczyć, jak klisza świata przebarwia się na kolor sepii. Połowa października to dobry czas, by wsłuchiwać się w rozmowy wron i liczyć kormorany, które zaczęły grupować się w duże stada. Swobodne dryfowanie łódką wśród bezludnych wysp i wysepek zwiększa szanse na spotkanie z duchami rzeki – płochliwymi czaplami białymi. Być może napotkasz na swojej drodze także bielika, który za chwilową siedzibę obrał strażnicę nagiego drzewa. Twoja choćby najcichsza obecność na pewno nie umknie jego uwadze. To ptak, który ma wyjątkowo dobry wzrok. Nie na darmo ma oczy dwa razy większe, niż oczy człowieka…

Porzucony niby-kajak

Cześć! Nie od dziś wiadomo, że ludzie pływają po Wiśle różnymi wynalazkami. Należą do nich wszelkiej maści tratwy, budowane z wykorzystaniem beczek, dętek od traktora lub plastikowych butelek. Mogą to być także łódki klecone z rurek PCV i plandek ogrodniczych, a nawet zwykłe wanny.

Mniej więcej na początku listopada, gdy kręciłem się bez celu nad rzeką, trafiłem na tego typu konstrukcję. Gdzieś, na uboczu miedzy drzewami zobaczyłem podłużny kształt zawinięty w folię, który z oddali wyglądał trochę, jak porzucone zwłoki. Gdy przedarłem się przez chaszcze i przewróciłem zagadkowy obiekt na drugą stronę, to okazało się, że mam do czynienia z czymś w rodzaju kajaka.

Jak sami możecie zobaczyć, szkielet z gałęzi sklejonych taśmą owinięto „stretchem” i finalnie dołożono do tego powłokę z grubszej folii malarskiej. We wnętrzu znalazłem dwa niby-pagaje, które również wykonano z gałęzi, taśmy klejącej i folii. Ciekawi mnie, czy ten, kto zbudował tę prowizoryczną łódkę, zdecydował się wypróbować ją na wodzie. Konstrukcja – choć zmyślna – nie wyglądała na zbyt wytrzymałą i osobiście (zwłaszcza o tej porze roku) bez uzasadnionej przyczyny raczej nie pchałbym się w czymś takim na Wisłę. Mimo to, anonimowemu konstruktorowi (lub konstruktorom) należą się wyrazy uznania.

Czasami fajnie jest zbudować coś z niczego. Z doświadczenia wiem, że głowa pełna pomysłów i zaradność są zawsze w cenie. Oczywiście, nie chodzi tylko o budowanie „pływadeł”, lecz o ogólną zasadę. Nigdy nie wiesz, co może się przydarzyć, a przetrwanie nierzadko nie zależy od posiadania drogich gadżetów, tylko od umiejętności kreatywnego wykorzystania rzeczy, które w danej chwili są pod ręką. Obecnie wielu z nas wydaje się o tym nie pamiętać…

Nie tak dawno…

Włócząc się po łęgu widziałem trzy kolorowe ule i koczowisko bezdomnych. Na krzaczkach jeżyny wciąż można było wypatrzyć pojedyncze owoce.

Mętna, zimna woda Wisły pewnie „szła” między wyspami. Stado kormoranów przysiadło na lekko wznoszącym się brzegu jednej z nich. Tuż obok czapla – posępna niby kapłan pogańskiego plemienia.

Na pniu wierzby powalonej przez bobry ktoś wyrąbał siekierą runę „Othala”. Podobno ten znak bywa pomocny w podróży.

Szczęście z bielańskich trawników

Ostatnio wciąż widuję nietypowe egzemplarze koniczyny czerwonej. Pisząc „nietypowe” mam na myśli posiadające dodatkowe listki. Według przesądów znalezienie czterolistnej koniczyny wiąże się z obfitością i szczęściem. Ja przedwczoraj, maszerując z Artkiem do żłobka, trafiłem na całą kępę pięciolistnej. Ziemio – Stara Szamanko, czy dajesz mi znaki?

__

W przypadku koniczyny białej, czterolistny okaz zdarza się raz na kilka tysięcy „zwykłych” roślin. U koniczyny czerwonej tego typu mutacje podobno są jeszcze rzadsze.

Kolorowe kałuże

Nasza Wisła to rzeka, która charakteryzuje się dużą zmiennością poziomu wody. Wynika to oczywiście z deszczowo-śnieżnego typu jej zasilania. Późnym latem występują niżówki, które w przypadku braku opadów mogą przeciągać się nawet do zimy. Gdy wody ubywa, we wszelkich zagłębieniach terenu, które jeszcze do niedawna stanowiły fragment dna rzeki, zaczynają powstawać błotniste kałuże. Co ciekawe, tu i ówdzie takie niewielkie zbiorniki z upływem czasu potrafią ciekawie się zabarwić.

Na fotografiach powyżej możecie zobaczyć ujście kanałku w sąsiedztwie Wybrzeża Gdyńskiego. Podczas pracy pogłębiarki, spływa nim woda z zakładu PIASKARZ S.A., zassana uprzednio wraz z piaskiem z dna rzeki. W dniu wykonania zdjęć zamiast strumyka zastałem tam nieregularną, pomarańczową kałużę. To, co możecie zobaczyć na zdjęciach jest efektem działania bakterii, które czerpią energię do życia z procesu utleniania rozpuszczonych w wodzie jonów żelaza (rzadziej manganu). Nie wiem, jaki dokładnie szczep drobnoustrojów doprowadził do uwiecznionej przeze mnie przemiany, jednak nie zmienia to faktu, że jej widoczne efekty są intrygujące…