Święto Wisły (4 września)

Od czasu do czasu funduję sobie nocną przejażdżkę tramwajem linii numer „6”. Zazwyczaj taka wycieczka wygląda bardzo podobnie. Wysiadam na Moście Gdańskim, a następnie – starając się nie wchodzić w paradę innym nocnym markom – przysiadam gdzieś na wiślanym nabrzeżu.

Dzisiaj stolica obchodziła „Święto Wisły” czyli symboliczne zakończenie sezonu letniego nad Rzeką i z tego powodu sporo się działo. Spektakle, muzyka na żywo, parada łodzi. Fajnie, ale tego typu imprezy to jednak nie moja bajka. Jestem facetem, który na ogół chadza własnymi ścieżkami. Siedząc nad Wisłą i myśląc o niej w kontekście wyjątkowych wydarzeń, przyszło mi wszakże coś do głowy. W gruncie rzeczy prawdziwymi świętami z punktu widzenia rzek są ich wezbrania. Paradoksalnie, jeden z największych w tym roku przyborów na Wiśle ma miejsce właśnie w tej chwili. Ulewne deszcze na południu doprowadziły do tego, że przez Warszawę przewala się długa fala wezbraniowa. Stan wody będzie podwyższony jeszcze przez pewien czas. Tym razem można jednak zachować spokój, ponieważ według prognoz miastu nie powinno zagrażać niebezpieczeństwo.

Celebruję to wydarzenie na swój sposób. Staram się wyryć w pamięci wszystkie niestałe szczegóły warkoczy wysokiej, wartko płynącej wody. Jej niespokojna powierzchnia – odbijając światło rzędu latarni na grzbiecie mostu – tej nocy ma barwę szlachetnego mosiądzu. Widok godzien jest pędzla impresjonisty…

Nowe, niespodziewane wieści (SW „Siarzewo”)

Przedwczoraj wieczorem (18 sierpnia), jak grom z jasnego nieba gruchnęła pewna wiadomość. Minister Klimatu i Środowiska – p. Michał Kurtyka, wydał niespodziewaną decyzję o uchyleniu w całości i przekazaniu do ponownego rozpoznania Regionalnemu Dyrektorowi Ochrony Środowiska w Bydgoszczy postępowania w sprawie wydania decyzji o środowiskowych uwarunkowaniach dla budowy stopnia wodnego na Wiśle, w Siarzewie poniżej Włocławka. Z treścią tej decyzji możecie zapoznać się tu.

Uchylenie decyzji, uprzednio wydanej przez RDOŚ w Bydgoszczy, jest pokłosiem aktywnych działań kilku organizacji ekologicznych, zrzeszających ludzi, którym naprawdę zależy na losie Wisły (wielki szacunek dla nich). Mówiąc w skrócie – ta bardzo kosztowna, wzbudzająca kontrowersje inwestycja, była uzasadniana przez decydentów między innymi koniecznością zapewnienia bezpieczeństwa przeciwpowodziowego, ochroną przed suszą oraz zwiększeniem bezpieczeństwa energetycznego Polski (pisałem o tym jakiś czas temu, we wpisie zatytułowanym „W obronie Wisły (2)”). Tymczasem, wspomniane organizacje pozarządowe odwołując się od powyższej decyzji, przedstawiły wiarygodne, oparte na rzetelnych badaniach naukowych argumenty, że powyższe uzasadnienia można włożyć między bajki. Ponadto, w pismach, które zostały złożone na ręce Ministra zaakcentowano, że w procesie wydawania decyzji nie uzasadniono nadrzędnego interesu publicznego oraz złamano postanowienia ustawy o udostępnianiu informacji o środowisku i jego ochronie, udziale społeczeństwa w ochronie środowiska, jak również o ocenach oddziaływania na środowisko. Zwrócono także uwagę na możliwość zniszczenia niektórych obszarów sieci Natura 2000, siedlisk ryb oraz brak analizy alternatywnych rozwiązań.

Sprawa jest istotna, gdyż minister Kurtyka – wbrew dotychczasowej linii politycznej partii rządzącej – przyznał rację organizacjom pozarządowym i zgodził się z większością przedkładanych przez nie argumentów. A zatem, czy to koniec tematu budowy stopnia wodnego w Siarzewie i dążeń do kaskadyzacji Wisły? Naiwnością byłoby sądzić, że kwestia jest załatwiona. W świetle istniejących przepisów minister stojący na czele Ministerstwa Klimatu i Środowiska nie może zakończyć postępowania w tej sprawie. Wydana przez niego obiektywna i oparta na faktach naukowych decyzja daje, jednak pewną nadzieję. Sprawa wraca do punktu początkowego, lecz widać jasno, że projekt SW „Siarzewo” jest oczkiem w głowie „Wód Polskich”, a jego realizacja jest przepychana przysłowiowym kolanem przez Ministerstwo Infrastruktury z ministrem Gbórczykiem na czele. W świetle powyższych faktów każdy scenariusz wydaje się więc możliwy, ale jest szansa, że czas, który trzeba będzie poświęcić na przygotowanie nowej decyzji może działać na korzyść Wisły. W międzyczasie można nagłaśniać temat i próbować docierać z faktami do coraz szerszej grupy ludzi.

Na razie cieszę się z tego małego zwycięstwa. Nie wiem, czy podzielacie moją opinię, ale dla mnie sprawa poruszana w tym poście, to jedna z niewielu dobrych informacji, które ostatnio można było wyłowić z morza złych wieści, wciąż i wciąż napływających ze świata.

„Kotecek”

„Zdaje się, ze widziałem kotecka. O tak! Na pewno widziałem kotecka. Zapewne kojarzycie ten tekst, będący znakiem firmowym kanarka Tweety – jednego z bohaterów kreskówek z serii „Zwariowane melodie”. Kilka tygodni temu mogłem powiedzieć to samo. Wałęsając się po jednej z dzikich, wiślanych plaż wypatrzyłem częściowo zagrzebaną w piasku, niedużą mózgoczaszkę. Gdy przyjrzałem jej się z bliska, okazało się, że należała właśnie do kota. Brunatny kolor znaleziska pozwalał z kolei domniemać, że to konkretne kocisko już dawno temu nieodwracalnie straciło apetyt na ptaki…

11 lipca

Promienie słońca z łatwością odczyniły już klątwę mgły, a pogoda stała się kapitalna. Sączymy poranną kawę, w międzyczasie pakując sprzęt do plecaków i zwijając wciąż lekko zapiaszczone namioty. Nocą przez okolicę prawdopodobnie przetoczy się burza. Tymczasem Wisła stroi się w welon malowany błękitem nieba oraz miękką bielą chmur. Taki widok zawsze warto uwiecznić…

Wiślane pomidory

Cześć! Chciałbym zakomunikować, że dołączam do klubu tych, którzy nad samym brzegiem Wisły natknęli się na samosiejki pomidorów 🙂 Skąd się tam wzięły? Myślę, że mogły wyrosnąć z niedojedzonych resztek, które wyrzucił jakiś plażowicz, lub z nasion przyniesionych przez rzekę, do której – przy okazji wyjątkowo silnych ulew – czasami zrzucano nieoczyszczone, warszawskie ścieki komunalne.

3 lipca

Zdarzają się takie dni, gdy ma się możliwość patrzenia na świat z pobłażaniem właściwym komuś, kto może wszystko, ale niczego nie musi. Zrzuciwszy z grzbietu balast plecaka nareszcie można pozwolić sobie na luksus „nicnierobienia”. Warto uwolnić się także od jarzma ciężkich buciorów i poszwendać się kapkę po piaszczystym nabrzeżu. A potem, półleżąc na piasku, nie trzeba martwić się o nic. Strugać łyżki z przyniesionych przez wodę topolowych gałęzi, jeść odgrzewaną naprędce fasolę, lub chłonąc wzrokiem chłostaną kańczugiem wiatru Rzekę do woli sycić się jej otwartą i dziką przestrzenią…

Zet jak zieleń

Jedną ze specjalności naszego gatunku jest nieustanne poszukiwanie sensu w otaczającym świecie. Każdy człowiek odbiera rzeczywistość zewnętrzną za pośrednictwem pięciu zmysłów, jednak większość z nas zwraca szczególną uwagę na bodźce wzrokowe. Nie powinno więc dziwić, że od niepamiętnych czasów przypisywano określone znaczenia i moce różnym kolorom. Zieleń to jedna z tych barw, które nader często występują w naturze. Obserwując przyrodę oraz cyklicznie zachodzące w niej przemiany, ludzie zaczęli w oczywisty sposób łączyć ją z istotą życia, witalnością i zdolnością do odradzania się. Skojarzenia te w naturalny sposób przeplatały się z przedchrześcijańskimi wierzeniami. Prawdopodobnie z tego powodu Ozyrysa – staroegipskiego boga śmierci oraz odrodzonego życia, portretowano z zielonym obliczem. Jeszcze bliższe związki z zielenią ma postać tak zwanego Zielonego Człowieka (z języka ang. – Green Man), którego tradycyjnie przedstawia się w formie liściastej twarzy. Upowszechnienie tego bóstwa roślinności, związanego z wiosenną odnową, wzrastaniem i rytmicznością świata natury, przypuszczalnie zawdzięczamy Celtom, ale podobne wizerunki wraz z towarzyszącą im symboliką były znane także w innych kulturach.

Ceramiczna rzeźba Zielonego Człowieka, którą kilka lat temu kupiłem na pchlim targu w Oksfordzie.

Abstrahując od dawnych wierzeń, okazuje się, że zieleń ma dla nas naprawdę fundamentalne znaczenie. Jeden z zielonych barwników – chlorofil umożliwia roślinom przekształcanie wody i dwutlenku węgla w związki, które są im niezbędne do życia. Produktem ubocznym tego procesu, zachodzącego przy współudziale światła słonecznego, jest także tlen, który z kolei napędza nasz metabolizm. To jasne, że bez tlenu nie moglibyśmy istnieć, ale zieleń ma na nas także bardziej subtelne działanie. Badania naukowe potwierdzają to, co dla wielu z nas jest sprawą oczywistą. Wśród zieleni relaksujemy się i ten efekt jest na tyle istotny, że nie tylko przynosi psychiczne wytchnienie, ale też pobudza organizm do sprawniejszej regeneracji. Oczywiście można pomalować ściany pokoju na zielono lub zrobić z mieszkania mini-dżunglę, pełną roślin doniczkowych, ale koloru odnowy najlepiej doświadcza się na zewnątrz. Wiosna to dobry moment, by włóczyć się po zarośniętych ścieżkach nadrzecznych zadrzewień i lasów. Tamtejsza zieleń właśnie teraz jest najintensywniejsza. Co ciekawe, z takiej wycieczki oprócz spokoju można wynieść coś jeszcze, ponieważ w pobliżu wody rośnie prawdziwe bogactwo dzikich, jadalnych roślin. Można, na przykład, nazbierać pokrzyw, czosnaczku lub jasnoty na pesto, albo pędów chmielu, które po usmażeniu na maśle będą smakowały jak szparagi. Garść młodych liści kurdybanku wyśmienicie sprawdzi się natomiast jako zielony dodatek do tłuczonych ziemniaków.

Jak zakończyć wpis taki jak ten? Najlepiej kilkoma kipiącymi zielenią, nadwiślańskimi kadrami 🙂