Na wiślanym klifie (5 stycznia)

Wólka Górska, 544 kilometr Wisły. Przez okolicę dopiero co przeszła średnio przyjemna ulewa. Z wiatrem we włosach idę wzdłuż poszarpanej krawędzi klifu, pełnego pustych norek brzegówek. Nieopodal rezerwat „Kępy Kazuńskie” oraz ponuro wyglądający, spalony dom. Przyczłapałem tutaj, ponieważ ostatnio noszę w sobie jakiś rozedrgany niepokój i czułem, że potrzebuję otwartej przestrzeni. Przy okazji, miałem nadzieję sfotografować pozostałości pewnej wielkiej sokory, której nadpalony pień zwrócił moją uwagę jakiś czas temu. Niestety, spóźniłem się, ponieważ topolowy „totem” w międzyczasie został powalony na ziemię. Ktoś dodatkowo poharatał go piłą. Drzewo miało obwód pnia ponad 7 metrów. W czasach swej świetności z pewnością musiało robić wrażenie…

29 grudnia (nad wzbierającą Wisłą)

Kilkugodzinny wypad za miasto, tym razem ze Sławkiem. Dzieje się – Wisła, w ciągu kilku ostatnich dni, przybrała o dobre półtorej metra. Połać piasku, na której pod koniec ubiegłego miesiąca biwakowałem z Marcinem, w tej chwili znajduje się pod wodą. Dzisiaj, bez planu włóczyliśmy się po okolicy, depcząc po tropach dzików, łosi i lisów. Rozmawialiśmy o rodzicach i książkach. W międzyczasie portretowałem rosochate topole, które w uśpieniu wyczekiwały wiosny. Gdzieś w oddali krakał samotny kruk…