
Mroczne oko rzeki


Ciepło. W dzień taki, jak ten grzechem byłoby nie złapać za pagaj.
Środkowa Wisła, jak zawsze oczarowuje dzikością. W powietrzu, na ziemi i wodzie masa puchu nasiennego wierzb i topoli. W koronach najwyższych drzew przenikliwie krzyczą bieliki. Niewymuszonego piękna nadrzecznych pejzaży nie jest w stanie zaburzyć nawet mocno uświnione szkło obiektywu aparatu.











Dzisiaj „Notatki znad rzeki” zataczają koło.
Nieśmiała myśl, że może warto by zająć się pisaniem na około-rzeczne tematy zaczęła kiełkować w mojej głowie niedługo po ustanowieniu przez Sejm RP 2017 roku „Rokiem Rzeki Wisły”*. Miałem różne pomysły, ale, jak to czasami bywa, sporo czasu musiało upłynąć zanim zabrałem się do rzeczy. Katalizatorem, który na dobre mnie uaktywnił i spowodował, że zdecydowałem się napisać, a następnie opublikować pierwszy post, były zapowiedzi polityków o powrocie do planów uregulowania Wisły. Nie będę ukrywał, że mocno mnie to wzburzyło, ponieważ argumenty, którymi strona rządowa podpierała zapowiadane działania i inwestycje, budziły we mnie mocny wewnętrzny sprzeciw. Nie widziałem (i z perspektywy czasu wciąż nie widzę) żadnego sensownego powodu, który uzasadniałby tak szeroko zakrojoną ingerencję w naturalny charakter naszej najwspanialszej rzeki, a który przynosiłby ekonomiczne lub społeczne korzyści, jakich nie dałoby się osiągnąć inaczej. Podobne odczucia miało również wielu ekspertów, jednak ich opinie częstokroć nie przebijały się przez mur oficjalnej narracji albo były zwyczajnie ignorowane.

Od tamtej pory minęło trochę czasu, lecz w powyższej kwestii nie zmieniło się nic. Osoby dzierżące ster władzy wciąż są głuche na wszelkie głosy krytyki dotyczące ich sztandarowych projektów. Oczywiście rozumiem, że w przypadku Wisły jest wiele rozbieżnych wizji dotyczących tego, jak powinna ona wyglądać i że trudno wypracować sensowny kompromis, który satysfakcjonowałby wszystkie strony. W tym momencie nie ma jednak żadnej merytorycznej dyskusji. Mamy bowiem do czynienia z jednostronnym forsowaniem „na chama” jednej konkretnej koncepcji. Pomysł ten korzeniami sięga czasów PRL-u i pełnymi garściami czerpie z ówczesnych wzorców „rozwoju”. Niestety, wszystko odbywa się na zasadzie odgórnej politycznej decyzji w stylu „zrobimy to, ponieważ możemy i co nam k***a zrobicie?”. Z jakiegoś niezrozumiałego powodu, uparcie nie dopuszcza się myśli, że w dzisiejszych czasach do pewnych spraw można podejść inaczej. Mówiąc „inaczej”, mam na myśli działania, które byłyby gruntownie przemyślane i których celem byłoby rozwiązywanie rzeczywistych potrzeb naszego kraju, z jednoczesnym poszanowaniem skarbów rodzimej przyrody. Był taki moment, gdy myślałem, że sytuacja wywołana epidemią koronawirusa SARS-CoV-2 i związana z nią niepewna przyszłość gospodarki spowoduje odwrót od szumnych deklaracji dotyczących ujarzmiania Wisły oraz skierowanie środków publicznych na rozsądniejsze tory. Niestety, tak się nie stało. Nieco ponad tydzień temu (15 marca) na stronach Ministerstwa Infrastruktury pojawiła się informacja, że rusza przetarg na prace przygotowawcze dla stopnia wodnego w Siarzewie poniżej Włocławka (tę informację możecie zweryfikować TUTAJ). W opublikowanym ogłoszeniu możemy przeczytać, że „(…) Budowa stopnia wodnego w Siarzewie to inwestycja niezwykle oczekiwana, przede wszystkim mająca na celu podniesienie możliwości retencyjnych i przeciwpowodziowych Wisły. Realizacja takich inwestycji to gwarancja bezpieczeństwa wodnego Polski, zwłaszcza w sytuacji zagrożenia powodziowego i suszowego”. Czy zacytowane słowa, wyjaśniające znaczenie tej kosztownej** inwestycji, mają pokrycie w rzeczywistości? Gdy zgłębi się temat, okazuje się, że tak naprawdę planuje się wyrzucenie gigantycznych pieniędzy w błoto, ponieważ planowana budowla hydrotechniczna nie ma żadnego istotnego znaczenia ani dla bezpieczeństwa przeciwpowodziowego Polski, ani dla realnego rozwiązania problemu suszy, która coraz częściej trawi nasz kraj. Wybudowanie kolejnej tamy, poza zniszczeniem cennego przyrodniczo odcinka rzeki, może wręcz nasilić negatywne skutki już istniejących problemów, a także wygenerować kolejne. Mógłbym mówić o tym długo, ale nie będę udawał eksperta. Wolę zwrócić Waszą uwagę np. na stanowisko Fundacji WWF Polska w tej sprawie (LINK). Na stronie Fundacji znajdziecie także tekst demaskujący niektóre z „wodnych mitów”, związanych z regulacją rzek, w których prawdziwość wierzy wielu z nas, a które mijają się z prawdą (LINK). Uważam, że to jeden z wielu wiarygodnych głosów, których warto wysłuchać przed wyrobieniem sobie własnego zdania. Niestety, biorąc pod uwagę realia, obawiam się, że może być on głosem wołającego na pustyni.

Przysłowiowe młyny rządowej administracji mielą wolno, ale nieustannie. Zwróćcie uwagę na przykład przekopu Mierzei Wiślanej. Ten projekt również wzbudza mnóstwo kontrowersji i spotyka się z szerokim społecznym sprzeciwem. Tymczasem, prace nad tą, w gruncie rzeczy, bezsensowną inwestycją idą pełną parą, pochłaniając coraz więcej i tak już gigantycznych funduszy. Jestem przekonany, że każda poważna ingerencja w Wisłę może być preludium do kolejnych tego typu działań, co może zakończyć się pełną kaskadyzacją rzeki i przekształceniem jej w zespół pozbawionych duszy, uniemożliwiających migrację ryb wędrownych, podłużnych zbiorników zaporowych. Czy tego właśnie pragniemy?
Jeżeli przyjmiemy założenie, że sens realizowania podobnych zamierzeń jest wątpliwy, o co zatem może w nich chodzić? Wzmożone parcie na ich realizację zapewne wynika z możliwości pozyskiwania dużych unijnych pieniędzy. Papier, na którym pisze się wnioski, przyjmie wszystko. Każdy, nawet najbardziej niedorzeczny i kosztowny projekt – przy odrobinie wysiłku i kreatywności – można wpisać w określone narracyjne ramy. „Ochrona przed suszą”, „ekologiczny transport”, czy „odnawialne źródła energii” to obecnie bardzo modne frazy, którymi można otworzyć wiele przysłowiowych drzwi. Ponadto, nie od dziś wiadomo, że wielkie projekty są doskonałymi narzędziami propagandy sukcesu (od razu widać, że Rząd coś robi i może się pochwalić). Odnośnie regulacji Wisły, to należałoby zastanowić się, kto na tym naprawdę zyska. Czy ogół społeczeństwa i sama rzeka? A może upolitycznione spółki Skarbu Państwa, firmy realizujące inwestycje, lokalni samorządowcy i powiązani z nimi ludzie? Myśląc o tym czuję smutek i gniew, ponieważ w imię doraźnego zysku i realizowania kontrowersyjnych, wątpliwych ekonomicznie projektów, kawałek po kawałku tracimy coś naprawdę cennego – wyjątkowy charakter Królowej naszych rzek. Czasy się zmieniają, ale to, co dzikie prawie zawsze przegrywa z krótkowzrocznym spojrzeniem na rozwój.

Wisła zawsze była dla mnie niesamowicie ważna. Mój szczególny stosunek do niej wynikał między innymi z jej wyjątkowych walorów przyrodniczych i fascynującej zmienności. Obcując z nią zawsze czułem to coś, co sprawiało, że stawałem się wrażliwszym człowiekiem. Piękna tej rzeki nie dostrzeże się jednak siedząc za urzędniczym biurkiem, przerzucając kartki lakonicznych ekspertyz i suchych raportów. O unikalnej wartości tej niesamowitej rzeki można przekonać się tylko przez nawiązanie z nią swojej własnej osobistej relacji. Żadne słowa i obrazy nie są w stanie oddać prawdy o niej. Zawsze zdumiewało mnie odmienne podejście społeczeństwa do zabytków kultury i sztuki w porównaniu ze stosunkiem do tworów natury. Wyobraźcie sobie, jaki skandal wywołałaby próba przebudowy gotyckiej katedry Notre Dame, w Paryżu, której celem byłoby drastyczne zmienienie jej pierwotnej formy, na przykład przez obłożenie jej styropianem dla docieplenia (dodatkowo, gdyby robiono to „po dziadowsku”). Tymczasem bez mrugnięcia okiem pozwala się na niszczenie prawdziwych cudów, jakimi są ostatnie skrawki dzikiej przyrody. W przeciwieństwie do dzieł ludzkich rąk, ich nie da się tak łatwo odbudować – nawet jeżeli wpompuje się w to prawdziwe morze pieniędzy. Raz zniszczone, częstokroć są stracone na zawsze.
Nie wątpię, że nasz kraj potrzebuje gruntownej transformacji oraz rozwoju w wielu obszarach, ale jestem przekonany, że mogą one być przeprowadzone w mądry i zrównoważony sposób. Nie od dziś wiadomo, że mamy mnóstwo prawdziwych fachowców, którzy posiadają wiedzę i kompetencje pozwalające na opracowanie i wdrożenie odpowiednich strategii, pozwalających na poważnie i z minimalną szkodą dla rodzimego środowiska naturalnego wziąć się za gospodarkę wodną, usprawnienie transportu czy rozwiązanie naszych energetycznych problemów. Jednakże aby było to możliwe, należałoby wyjść poza polityczne podziały. Budować rzeczy prawdziwie wartościowe można tylko, gdy jest się otwartym na dyskusję. W dzisiejszej rzeczywistości wielu z nas zdaje się zapominać, że mimo dzielących nas różnic wciąż łączą nas wspólne płaszczyzny.

Chciałbym podziękować wszystkim, którzy dobrnęli do końca tego krótkiego, ale bardzo ważnego dla mnie tekstu. Jeśli należycie do osób, którym tak jak mi zależy na zachowaniu naturalnego charakteru Wisły, możecie rozważyć podpisanie petycji skierowanej do Ministerstwa Infrastruktury w sprawie wstrzymania budowy nowych tam oraz rozbiórki tych niepotrzebnych (link odsyłający do petycji znajduje się TU). Nie bardzo wierzę, że uda się powstrzymać planowaną budowę tamy w Siarzewie, ale przynajmniej można zaakcentować swój społeczny sprzeciw i sprawdzić, ilu nas jest. Świadomość, że są osoby, które podobnie postrzegają świat, zawsze dodaje otuchy. Być może niektórzy z czytelników „Notatek” mają odmienne zdanie. Jeżeli nie zgadzasz się ze mną – masz do tego pełne prawo. Proszę Cię tylko o chwilę zastanowienia nad poruszonymi przeze mnie kwestiami.
—
*Była to oddolna inicjatywa społeczna, związana z obchodami 550-tej rocznicy pierwszego wolnego flisu Wisłą, której jednym z celów było wypracowanie dobrej marki rzeki; **Wstępny kosztorys opiewa na około cztery i pół miliarda złotych, ale spoglądając na historię realizacji podobnych projektów można śmiało założyć, że ostateczna kwota będzie dużo wyższa.
W razie, gdyby naszła Cię chęć na pływanie zimą po Wiśle, to wiedz, że to wcale nie musi być takim głupim pomysłem. Jeżeli ma się głowę na karku i odpowiednią zaprawę, to każda pora roku może być dobra, żeby złapać za wiosło (są tylko złe łódki i nieodpowiednie ubrania). Jasna sprawa, że trudne warunki mogą odstraszać, jednak czasami warto wyjść poza swoją strefę komfortu. Wisła to rzeka dla indywidualistów, a zima to najlepszy czas, by się o tym przekonać…

Na warszawskiej Wiśle (31 stycznia bieżącego roku).
Gdy spędza się dużo czasu w terenie, dobrze wyrobić sobie nawyk zwracania uwagi na szczegóły otoczenia. Współcześnie wielu patrzy na świat w bardzo pobieżny sposób, ale warto pamiętać, że w żyłach każdego człowieka płynie krew wielu pokoleń zbieraczy i łowców. W minionych wiekach umiejętność czytania naturalnych znaków, śladów oraz tropów była niezwykle istotnym elementem codzienności. Dla naszych przodków zmysł obserwacji był wszak tym, co mogło przesądzić o ich przetrwaniu. Egzystencja tych ludzi, w porównaniu z naszą, była o wiele ściślej związana z kapryśnym rytmem natury. Nie od dziś wiadomo, że różnego rodzaju cechy otoczenia mogą być świadectwem występowania określonych zjawisk lub niebezpieczeństw. Niektóre wskazują na to, jakie zwierzęta pojawiają się w okolicy, i stanowią historię ich zachowań, co może być istotne przy zdobywaniu pożywienia. Są też takie, które ułatwiają znalezienie wody pitnej. Inne bywają z kolei pomocne w ustalaniu stron świata, co jest niezbędne przy podejmowaniu wędrówek.
Czasy się zmieniły, a wraz z nimi nasz styl życia i sposób postrzegania przyrody. Stale otacza nas jednak cała masa naturalnych wskazówek, pośrednio świadczących o tym, że coś istnieje lub dzieje się wokół. Dużo osób nie czuje potrzeby odszyfrowywania zawartego w nich przekazu, ja jednak myślę, że wciąż warto być dociekliwym obserwatorem. Mogę zapewnić Was, że włócząc się wzdłuż brzegów Wisły natkniecie się na tysiące przeróżnych śladów. Temat jest szeroki, ja jednak, zabierając się za pisanie tej notatki, postanowiłem skupić się tylko na jednej rzeczy. Jeżeli jesteś osobą, która sporadycznie pojawia się nad rzeką, możesz zdziwić się, jak bardzo bywa ona zmienna (osobiście zawsze mnie to mocno fascynowało). Poddając się wahaniom rocznego cyklu opadów, wzbiera ona kilka razy do roku. Gdy prześledzi się wartości poziomu wody, zmierzone przy użyciu wodowskazów, widać, że stan Wisły w różnych okresach potrafi diametralnie się różnić. Chciałbym powiedzieć Wam jednak, że aby z grubsza ocenić, jak wysoko ostatnim razem podeszła woda, nie trzeba mieć dostępu do żadnej aparatury pomiarowej. Spacerując po międzywalu i przyglądając się otoczeniu, można czasami zauważyć śmieci, wiechcie trawy lub ogryzione przez bobry patyki, które zwieszają się z gałęzi nadrzecznych drzew i krzewów. Bywa tak, że można zobaczyć je ponad swoją głową, czasem w sporej odległości od aktualnej krawędzi brzegu. Wysoka woda niesie mnóstwo przedmiotów, które zatrzymawszy się na przeszkodach, mogą stanowić, jedyny w swoim rodzaju, naturalny rejestr ostatniego wezbrania. Może i Ty widziałeś kiedyś tego rodzaju ślady? Jeżeli nie, to jestem pewien, że następnym razem zwrócisz na nie uwagę.


Przybrzeżne wikliny w roli naturalnego rejestru wezbrania.
Większość z nas, patrząc na spokojnie płynącą wodę, nie do końca zdaje sobie sprawę, jak potężna siła w niej drzemie. Mimo to, gdy bliżej zaznajomimy się z dużą rzeką nizinną i różnymi przejawami jej działania, w pewnym momencie możemy zacząć odczuwać niekłamany respekt wobec niej. Trudno bowiem o inną postawę, gdy już nabędzie się świadomości, jak dzień po dniu nieprzejednanie formuje ona swoje koryto. Świadczą o tym dobitnie jej wszystkie zakręty, każda stroma skarpa, powstała w wyniku erozji bocznej, oraz każdy piaskowy odsyp, który może ulec rozmyciu równie niespodziewanie, jak został usypany. Oczywiście, szacunku dla mocy rzeki można nabrać przede wszystkim, gdy obserwuje się ją podczas wezbrania. Nagle okazuje się bowiem, że woda, która na co dzień sprawiała wrażenie niemrawej, potrafi wyrwać z posad i ponieść ku ujściu nawet najokazalsze, przybrzeżne drzewa. W ekstremalnych przypadkach, gdy przedrze się przez wały, z równą łatwością potrafi zmiatać nie tylko dobytek, ale też ludzkie życie.

Wody Wisły w starciu z kamiennymi rafami na wysokości warszawskiego Żoliborza.
Ludzie mają to do siebie, że wykazują tendencję do opisywania rzeczywistości liczbami. Oczywiście dotyczy to również świata przyrody. Jedną z wielkości, która pośrednio umożliwia ocenę siły rzeki, jest ilość wody, która w jednostce czasu przepływa przez poprzeczny przekrój jej koryta. W przypadku warszawskiego odcinka Wisły zostało oszacowane, że średni roczny przepływ wynosi tutaj około 560 metrów sześciennych na sekundę. Niewątpliwie liczba ta niesie konkretną informację, jednak pozostawiona bez porównania nie bardzo przemawia do wyobraźni. Nasze mózgi funkcjonują w ten sposób, że największy wpływ wywierają na nas obrazy. Którejś jesieni, gdy siedziałem na brzegu rzeki na wysokości warszawskiego Żoliborza i przyglądałem się, jak wiślana woda z impetem przetacza się nad kamiennymi rafami, wpadłem na pomysł, jak zobrazować ten przepływ. Zamknąłem oczy i wyobraziłem sobie, że w każdej sekundzie przebiega przede mną sto dwanaście niewidzialnych słoni. Jeśli chcesz, możesz wykonać w myślach podobne ćwiczenie. Pamiętaj jednak proszę, że nawet to w pełni nie odda rzeczywistej mocy rzeki. Bywają takie okresy, że liczba wiślanych słoni może być nawet dziesięciokrotnie większa…
Cześć! Nie od dziś wiadomo, że ludzie pływają po Wiśle różnymi wynalazkami. Należą do nich wszelkiej maści tratwy, budowane z wykorzystaniem beczek, dętek od traktora lub plastikowych butelek. Mogą to być także łódki klecone z rurek PCV i plandek ogrodniczych, a nawet zwykłe wanny.
Mniej więcej na początku listopada, gdy kręciłem się bez celu nad rzeką, trafiłem na tego typu konstrukcję. Gdzieś, na uboczu miedzy drzewami zobaczyłem podłużny kształt zawinięty w folię, który z oddali wyglądał trochę, jak porzucone zwłoki. Gdy przedarłem się przez chaszcze i przewróciłem zagadkowy obiekt na drugą stronę, to okazało się, że mam do czynienia z czymś w rodzaju kajaka.

Jak sami możecie zobaczyć, szkielet z gałęzi sklejonych taśmą owinięto „stretchem” i finalnie dołożono do tego powłokę z grubszej folii malarskiej. We wnętrzu znalazłem dwa niby-pagaje, które również wykonano z gałęzi, taśmy klejącej i folii. Ciekawi mnie, czy ten, kto zbudował tę prowizoryczną łódkę, zdecydował się wypróbować ją na wodzie. Konstrukcja – choć zmyślna – nie wyglądała na zbyt wytrzymałą i osobiście (zwłaszcza o tej porze roku) bez uzasadnionej przyczyny raczej nie pchałbym się w czymś takim na Wisłę. Mimo to, anonimowemu konstruktorowi (lub konstruktorom) należą się wyrazy uznania.
Czasami fajnie jest zbudować coś z niczego. Z doświadczenia wiem, że głowa pełna pomysłów i zaradność są zawsze w cenie. Oczywiście, nie chodzi tylko o budowanie „pływadeł”, lecz o ogólną zasadę. Nigdy nie wiesz, co może się przydarzyć, a przetrwanie nierzadko nie zależy od posiadania drogich gadżetów, tylko od umiejętności kreatywnego wykorzystania rzeczy, które w danej chwili są pod ręką. Obecnie wielu z nas wydaje się o tym nie pamiętać…


Siódmego czerwca. Płynąc Wisłą wzdłuż stromej krawędzi brzegu*, powstałej w wyniku osunięcia się gruntu nieopodal Bożej Woli mogłem zobaczyć, że pod koniec wiosny nawet takie niegościnne miejsca mogą stać się czymś w rodzaju ogrodu. W tym przypadku powstał jedyny w swoim rodzaju, minimalistyczny ogród wertykalny. Możecie ocenić to sami:



Dziewanna, skrzyp, maki, jastrun oraz inne byliny tworzą kompozycję, której nie powstydziłby się architekt krajobrazu. Przyznaję, że dopiero w tym roku zwróciłem na to uwagę. Mijając ten rejon zawsze koncentrowałem się na wielkiej zgrai brzegówek, które mają w tym klifie dużą kolonię, ale o tym być może napiszę przy innej okazji…
*wędkarze nazywają takie miejsca dzikimi burtami.
Ostatnio trochę popadało, ale była to prawdziwa kropla w morzu potrzeb. Jest środek wiosny, a według danych opublikowanych przez Instytut Meteorologii i Gospodarki Wodnej stacje pomiarowe znajdujące się w wielu miejscach polskich rzek notują już szokująco niskie wartości poziomu wody. Wisła nie jest wyjątkiem.
Dzisiaj rano poszedłem nad rzekę, żeby na własne oczy zobaczyć, jak to wygląda. To, że jest kiepsko, widać jak na dłoni. Zerknijcie tylko na kilka zdjęć obrazujących sytuację.
Niska woda w warszawskiej Wiśle (2 maja 2020 roku).
Dlaczego tak się dzieje? To proste. Jesteśmy świadkami nakładania się efektu globalnych zmian klimatycznych oraz wieloletnich zaniedbań i błędów dotyczących sposobu retencjonowania wody w naszym kraju. Z pewnością nie pomogły działania nadgorliwych meliorantów, „osuszaczy” mokradeł i „prostowaczy” rzek. Możliwe, że w tym roku czeka nas susza stulecia, ale jeżeli nie zmieni się podejście i priorytety rządzących, to bieżący rok może być dopiero preludium do o wiele poważniejszych problemów…