lekki wiatr mierzwi fale
talarek słońca przecięty na pół
miękkim ostrzem chmury

lekki wiatr mierzwi fale
talarek słońca przecięty na pół
miękkim ostrzem chmury

Cześć! Dzisiaj trochę z innej beczki.
Chciałbym podzielić się zdjęciami albinotycznego osobnika kijanki ropuchy zielonej, którego dzisiaj wypatrzyłem w małym stawie na Polu Mokotowskim.


Zła jakość zdjęć jest następstwem tego, że „strzelałem” je na szybko, jednocześnie próbując powstrzymać przed wskoczeniem do wody podekscytowanego Artura (ma nieco ponad dwa lata i ostatnio odkrył istnienie kijanek oraz larw traszek :)). Krótko po uwiecznieniu „plemnior” zaszył się w gąszczu glonów. Nie wiem, jak często zdarzają się podobne przypadki, ale jeżeli chodzi o moje osobiste doświadczenia, to było to moje trzecie spotkanie z tak ubarwioną kijanką…
Promienie słońca z łatwością odczyniły już klątwę mgły, a pogoda stała się kapitalna. Sączymy poranną kawę, w międzyczasie pakując sprzęt do plecaków i zwijając wciąż lekko zapiaszczone namioty. Nocą przez okolicę prawdopodobnie przetoczy się burza. Tymczasem Wisła stroi się w welon malowany błękitem nieba oraz miękką bielą chmur. Taki widok zawsze warto uwiecznić…




Zdarzają się takie dni, gdy ma się możliwość patrzenia na świat z pobłażaniem właściwym komuś, kto może wszystko, ale niczego nie musi. Zrzuciwszy z grzbietu balast plecaka nareszcie można pozwolić sobie na luksus „nicnierobienia”. Warto uwolnić się także od jarzma ciężkich buciorów i poszwendać się kapkę po piaszczystym nabrzeżu. A potem, półleżąc na piasku, nie trzeba martwić się o nic. Strugać łyżki z przyniesionych przez wodę topolowych gałęzi, jeść odgrzewaną naprędce fasolę, lub chłonąc wzrokiem chłostaną kańczugiem wiatru Rzekę do woli sycić się jej otwartą i dziką przestrzenią…








Niektóre z nich naturalnie prowadzą ku Wiśle 🙂

—
Zdjęcie publikuję dzięki uprzejmości Marcina.
Nasza Wisła to rzeka, która charakteryzuje się dużą zmiennością poziomu wody. Wynika to oczywiście z deszczowo-śnieżnego typu jej zasilania. Późnym latem występują niżówki, które w przypadku braku opadów mogą przeciągać się nawet do zimy. Gdy wody ubywa, we wszelkich zagłębieniach terenu, które jeszcze do niedawna stanowiły fragment dna rzeki, zaczynają powstawać błotniste kałuże. Co ciekawe, tu i ówdzie takie niewielkie zbiorniki z upływem czasu potrafią ciekawie się zabarwić.




Na fotografiach powyżej możecie zobaczyć ujście kanałku w sąsiedztwie Wybrzeża Gdyńskiego. Podczas pracy pogłębiarki, spływa nim woda z zakładu PIASKARZ S.A., zassana uprzednio wraz z piaskiem z dna rzeki. W dniu wykonania zdjęć zamiast strumyka zastałem tam nieregularną, pomarańczową kałużę. To, co możecie zobaczyć na zdjęciach jest efektem działania bakterii, które czerpią energię do życia z procesu utleniania rozpuszczonych w wodzie jonów żelaza (rzadziej manganu). Nie wiem, jaki dokładnie szczep drobnoustrojów doprowadził do uwiecznionej przeze mnie przemiany, jednak nie zmienia to faktu, że jej widoczne efekty są intrygujące…
„K****, dziki jakieś?” Burknął pod nosem jakiś typ spod ciemnej gwiazdy, przechodząc koło „mrówkowca” przy Żeromskiego. Fakt – trawnik przed tym bloczyskiem z dnia na dzień przestał wyglądać wyjściowo, jednak nie stoi za tym żadna tajemnicza szajka dzikich świń.




Prawda może zaskoczyć – w mieście sprawcami takich zniszczeń najczęściej bywają wrony. Pod koniec lata gustują w tłustych pędrakach, w poszukiwaniu których nie cofną się przed wyrywaniem trawy z korzeniami. Gdy winowajcy odlecą, na zrytą ziemię wkroczą gawrony i kawki. Po zmroku na wywróconym do góry nogami trawniku do stołu może zasiąść też wygłodniały jeż…
Dzisiaj akcja sprzątania świata, a mnie znowu naszło na kręcenie się po korycie warszawskiej Wisły, by szukać skarbów wśród kamieni i taplać się w mule. To był naprawdę ciekawy dzień. Poniżej znajdziecie zdjęcia niektórych z moich dzisiejszych znalezisk.










To jeden z tych dni, gdy nadwiślańska „dżungla” pachnie mułem i pokrzywami. Łobuz chmiel już dawno wspiął się na wysoką gałąź okazałej topoli. Na ziemi pająk – niby starzec bez domu – otula się ciepłą kołdrą pomiętego listowia.
Za chwilę będzie po lecie. Idąc odważnie w głąb lasu bądź zatem uważny i cichy. Niechaj nie mami Cię złudne lśnienie zielonego klejnotu wśród liści. To tylko okruchy rozbitej butelki po piwie.
Gdzieś tam, pod korą starego wiązu chrząszcz wygryza tajemne zaklęcie. Wsłuchując się w mowę rzeki, wypatruj wśród trawy i kurdybanku śladów po wygasłych ogniskach.








Dobry wieczór. Korzystając z możliwości, chciałbym podzielić się małą przyrodniczą ciekawostką. Kilka tygodni temu, będąc niedaleko cmentarza na obrzeżach Złotowa zwróciłem uwagę na grupę niecodziennie wyglądających świerków.






Nie wiem, czy macie podobne odczucia, ale mi ich forma natychmiast skojarzyła się z tym, co można zobaczyć w Krzywym Lesie koło Gryfina. Miejsce to, z powodu występowania na jego terenie około stu charakterystycznie zdeformowanych sosen zwyczajnych, ma status pomnika przyrody i od pewnego czasu jest popularną atrakcją turystyczną. Pnie krzywoleskich drzew są wygięte pod kątem dziewięćdziesięciu stopni, a krzywizna sięga wysokości kilku metrów. Powstało wiele różnych teorii, dlaczego te sosny wyglądają tak, a nie inaczej, jednak przeprowadzone przeze mnie oględziny złotowskich świerków dowodzą, że przyczyna tego rodzaju deformacji może być prozaiczna. Ktoś po prostu ściął główny pień, oszczędzając boczne gałęzie, a te z upływem lat konsekwentnie pięły się w górę, by ostatecznie go zastąpić.
Co ciekawe, pisząc ten post uświadomiłem sobie, że pośrednio dotykam rzecznego tematu. Drzewa o takim właśnie pokroju mogą być bowiem źródłem krzywulców, służących do budowy tradycyjnych wiślanych łodzi. Gwałtowny rozwój technologii i towarzyszące mu zmiany cywilizacyjne spowodowały zanikanie wielu zawodów, jednak (na szczęście) wciąż można znaleźć szkutników, którzy na przekór okolicznościom nadal kultywują to prawie zapomniane rzemiosło.