Kołowanie (nie tylko myślami) wokół „Marzanny”

Trzynastego listopada przyjechałem do Grudziądza na dwie noce i jeden dzień. Zbyt krótko, by poczuć prawdziwy ciężar miejsca, ale wystarczająco długo, by zejść nad Wisłę i odwiedzić „Marzannę„. Gdy zbierałem jej butwiejące liście siąpił zimny deszcz, a świat – tymczasowo wyprany z zieleni – przyobleczony był w szarawy woal mgły. Uśmiechałem się pod nosem. Wspomniane liście wkładałem bowiem między kartki zbioru opowiadań H. P. Lovecrafta. Wybór nie był zamierzony, ale wykorzystanie dzieła mistrza grozy jako bieda-zielnika wydawało się wyjątkowo pasować do okoliczności.

Aura była ponura, ale wśród nagich gałęzi mojej sokory kręciło się stado żwawych sikor. Nieopodal, na zalesionym stoku Kępy Strzemięcińskiej, widziałem też kilka saren. Smuci mnie, że stan drzewa z miesiąca na miesiąc pogarsza się, pocieszające jest jednak to, że w jego pobliżu zawsze można dostrzec jakieś przejawy dzikiego życia.

Mniej więcej w połowie października poprosiłem Rafała Liedke o kolejne udokumentowanie „Marzanny” z powietrza. Pogoda była wówczas o niebo lepsza niż teraz. Dość ciepło, przejrzyście, z tym miękkim, jesiennym światłem, które nadaje światu lekko bajkowego sznytu. Efekty lotu możecie zobaczyć poniżej.

Oglądając materiał na gorąco, pomyślałem, że jeśli gdzieś jest drzewo, które powinno znaleźć się w centrum uwagi, to jest nim właśnie nasza wyjątkowa grudziądzka sokora. Nie zastanawiając się długo postanowiłem, że zgłoszę ją do konkursu Drzewo Roku, organizowanego przez Klub Gaja, będący jedną z najstarszych polskich organizacji ekologicznych. Co istotne, w tym ogólnopolskim plebiscycie nie szuka się rekordzistów, ale drzew z opowieścią. Nie ma wątpliwości, że do takich drzewa należy również „Marzanna”. Jeśli jesteście ciekawi, jej (sklecona przeze mnie na potrzeby plebiscytu) historia brzmi mniej więcej tak:

„(…) Zobaczyłem ją po raz pierwszy, gdy byłem małym chłopcem. Miałem wówczas najwyżej sześć lat i byłem obdarzony niezwykle bogatą wyobraźnią. Przedziwna topola czarna (Populus nigra L.), rosnąca nad brzegiem Wisły u podnóża grudziądzkiej Kępy Strzemięcińskiej, zrobiła na mnie piorunujące wrażenie i już na zawsze zapisała się w mej pamięci.

„Marzanna” to drzewo jedyne w swoim rodzaju. Stoi na granicy żywiołów i ludzkich ścieżek, jak strażniczka miejsca, które pamięta znacznie więcej niż my. Wpatrzona w rzekę, słuchająca rozmów dzikich gęsi, wędrujących tędy od pokoleń, istnieje prawdopodobnie od połowy XIX wieku.

To, co ją wyróżnia, to iście monstrualny, w dużej mierze odsłonięty system korzeniowy, który malowniczymi splotami opada ku Wiśle. Ten swoisty labirynt żył wyciągniętych ku światu stanowi pożywkę dla wyobraźni, niekiedy wywołując pareidoliczne przywidzenia. W czasach świetności miała ona niemal osiem metrów obwodu pierśnicowego pnia, a jej rozczapierzona korona była wyjątkowo szeroka.

Dzisiaj to już pieśń przeszłości. Utraciwszy większość konarów, z ogromną, murszejącą wyrwą w pniu i osmalonymi napływami korzeniowymi, powoli zamiera. Wbrew wandalom i niszczącej potędze natury, robi to jednak z wyjątkową godnością. Rozciągnięty w czasie proces jej odchodzenia przypomina bowiem rozbieranie się do snu. Jeżeli decydenci pozwolą, będzie nim ostateczne rozpłynięcie się w krajobrazie.

Gdy wracam do Grudziądza (…), zawsze ją odwiedzam. Nadałem jej imię „Marzanna” nie tylko dlatego, że na początku lat 90. ubiegłego stulecia dzieci z pobliskiej szkoły podstawowej topiły nieopodal kukły wyobrażające tę postać. To miano zobowiązuje. Przywołuje bowiem starą lekcję o odchodzeniu i powrocie. Przypomina, że przemijanie jest częścią naturalnego porządku, nie zaś jego pęknięciem.

Drzewo, które przetrwało tak wiele, nie kłóci się z czasem. Zamiast tego daje lekcję czułości, która nie jest ckliwa – cichego uznania dla tego, co kruche i silne zarazem. W cyklu utraty i odrodzenia dostrzec można uniwersalną mądrość, która nie potrzebuje wielkich słów.

Grudziądzka sokora jest drzewem prawdy. W kontrze do świata hołdującego kultowi młodości i piękna za wszelką cenę, nie udaje doskonałości, nie wygładza kantów. Jej rosochate konary rozchodzą się jak drogi, którymi idziemy, a każdy z nich zdaje się znać ciężar ptasich gniazd, uderzenia wiatru czy próby dziecięcych wspinaczek. Miejscowi przychodzą i odchodzą, rzeka czasu płynie, a ona – zmieniając swą postać – pokornie za nią podąża.

„Marzanna” nie zabiega o oklaski. Zgłaszam ją jednak do konkursu nie jako lokalną osobliwość, lecz unikalne zjawisko, które zasługuje na dostrzeżenie. Niebawem zapewne obumrze, tymczasem wciąż przypomina mieszkańcom Grudziądza, że krajobraz nie jest wyłącznie tłem, lecz relacją.

Jeśli szukamy znaku, który pomoże nam pogodzić się z biegiem rzeczy, wystarczy położyć dłoń na jej pniu lub odsłoniętych korzeniach. Patrząc na nią, nieco łatwiej zrozumieć, że życie nie polega na ocaleniu wszystkiego, lecz na mądrym poddaniu się temu, co nieuchronne – i na odwadze, by mimo wszystko wypuszczać nowe liście…” [fragment uzasadnienia, który wpisałem do formularza zgłoszeniowego]

Nie wiem, czy staruszce uda się przejść przez sito eliminacji. Być może jej historia przepadnie wśród innych opowieści, ale w zasadzie nie ma to większego znaczenia. Dla mnie sam fakt, że mogę akcentować jej istnienie, daje poczucie sprawczości (czasem go potrzebuję) i staje się jasnym punktem w okresie jesiennej depresji.

Chwilowo zostawiam Was sam na sam z powietrznym portretem autorstwa Rafała oraz z myślą, że gdzieś tam, nad brzegiem Wisły, u podnóża Kępy Strzemięcińskiej, stoi stare niesamowite drzewo i – na razie – wciąż nie poddaje się. Jeśli „Marzanna” trafi do finału konkursu, dam znać. Wtedy być może poproszę o to, byśmy razem powalczyli o to, by jej historia poniosła się dalej…

Krótko o tym, że czasami sprawy mogą mieć zaskakujący obrót (12 października)

Wciąż nie do końca dociera do mnie to, co wydarzyło się podczas wczorajszego pikniku dendrologicznego organizowanego przez Zarząd Zieleni m.st. Warszawy. Okazało się mianowicie, że topola kanadyjska, odmiany późnej, żółtolistnej – znana jako Topola Obrońców – zgłoszona przeze mnie do tegorocznej edycji plebiscytu „Warszawskie Drzewo Roku”, zgarnęła ponad połowę z niemal 10 tys. oddanych głosów i zdobyła tytuł.

Po ujawnieniu finałowej stawki, zapoznawszy się z „metrykami” poszczególnych drzew (podobnie, jak wielu innych) byłem przekonany, że zwycięży dąb „Geralt”, kojarzony z popularną grą komputerową. Jego kandydatura była szeroko eksponowana w przestrzeni publicznej i mocno promowana – także przez znane osoby. Z „Wiedźminem” trudno się mierzyć… a jednak rzeczywistość potrafi zaskoczyć. Praski „Geralt” ostatecznie wylądował bowiem na drugim miejscu. Co ciekawe, brąz przypadł w udziale potężnej bielańskiej sokorze z dziedzińca Akademii Wychowania Fizycznego. Zapewne niektórzy z Was pamiętają, że właśnie to drzewo było moim ubiegłorocznym kandydatem [LINK]; w tegorocznej edycji ktoś inny wyciągnął je z symbolicznej szafy i zgłosił ponownie.

Nieoczekiwany sukces topól naprawdę cieszy. Chciałbym wierzyć, że kruszy się warstwa uprzedzeń, która od lat kładzie się cieniem na ich reputacji (wbrew obiegowym opiniom to wcale nie „drzewa-chwasty”). Czy tak jest? Nie wiem, ale kropla drąży skałę. Tymczasem, miło pomyśleć, że niekiedy można mieć na rzeczywistość jakiś odczuwalny wpływ.

Korzystając z okazji – ogromne podziękowania dla wszystkich, którzy oddali głos na pomnikową, ochocką topolę, kibicowali jej albo namawiali innych do głosowania. Dziękuję też za wszystkie miłe słowa, które usłyszałem i przeczytałem przy okazji konkursu. Sam plebiscyt uważam za świetną inicjatywę – co roku z przyjemnością biorę w nim udział i, jeśli tylko będzie to możliwe, planuję robić to dalej.

Warszawskie Drzewo Roku 2025? Poznaj „Topolę Obrońców” z Ochoty

Wydaje się, że dopiero co uczestniczyliśmy w pikniku dendrologicznym organizowanym przez stołeczny Zarząd Zieleni z okazji rozstrzygnięcia plebiscytu na „Warszawskie Drzewo Roku„, a tymczasem minął już niemal rok i nadszedł czas na kolejną edycję tego konkursu. Osobiście bardzo cenię tę inicjatywę, ponieważ jej celem jest nie tylko wyłonienie najpopularniejszego drzewa Stolicy, lecz także edukowanie mieszkańców na temat roli drzew w ekosystemie miasta. W tym roku zgłoszono 43 kandydatów z 13 dzielnic (informacja ze strony UM Warszawa), spośród których wyłoniono 12 finalistów. To właśnie te drzewa – do 28 września włącznie – będą walczyć o głosy internautów. Co istotne, w tym gronie znalazła się także zgłoszona przeze mnie topola.

W konkursie biorę udział po raz trzeci, ale tym razem – po raz pierwszy – reprezentuję Ochotę. Moją tegoroczną kandydatką jest jedna z najbardziej znanych w Polsce topól kanadyjskich – tzw. Topola Obrońców. Ten pomnik przyrody nie tylko zdobi okolicę, lecz także stanowi swoisty łącznik z dramatycznymi wydarzeniami, jakie w przeszłości rozgrywały się wokół niego. Ochocką „kanadyjkę” zgłosiłem nie z chęci rywalizacji, ale przede wszystkim dlatego, by zwrócić uwagę opinii publicznej i decydentów na jej istnienie. Od pewnego czasu niepokoję się o jej przyszłość, ponieważ aktualnie znajduje się ona na placu budowy (inicjatywa mieszkaniowa TBS). Oczywiście, status pomnika przyrody powinien zapewniać formalną ochronę, jednak tabliczka z orłem nie jest magicznym talizmanem, który automatycznie chroni przed uszkodzeniem korzeni, zagęszczeniem struktury gruntu, zanieczyszczeniami i zmianą mikroklimatu, które mogą być skutkiem prac z wykorzystaniem ciężkiego sprzętu, niewłaściwego składowania materiałów, czy braku ostrożności ze strony wykonawców.

Czy moje obawy są uzasadnione? Czas pokaże. Tymczasem – nie przedłużając – chciałbym przedstawić Wam „Topolę Obrońców„. Pozwólcie, że zrobię to za pomocą tekstu, którym w połowie lipca uzasadniłem zgłoszenie jej do konkursu:

„Druga wojna światowa odcisnęła na obliczu Warszawy przerażające piętno. Działania okupanta doprowadziły do niemal całkowitego zniszczenia miasta. Pośród ruin szerzyły się głód, choroby i śmierć, a systematyczne wysiedlenia, egzekucje i grabieże mienia oraz dóbr kultury pogłębiały dramat jego mieszkańców.

Jednym z miejsc szczególnie naznaczonych cierpieniem był tzw. „Zieleniak” – dawny targ warzywny na Ochocie, który w czasie Powstania Warszawskiego przekształcono w punkt przejściowy. To właśnie tam tysiące wysiedlonych osób przetrzymywano w nieludzkich warunkach. Padały one ofiarami rabunków, gwałtów i zbrodni, popełnianych przez członków kolaboracyjnej brygady SS „RONA”. Na fotografiach z 1945 roku, wykonanych przez lotnictwo sowieckie (udostępnionych przez Muzeum Powstania Warszawskiego w ramach projektu „Korzenie Miasta„), widać również ponury krajobraz ówczesnej Ochoty. U zbiegu ulic Grójeckiej i Opaczewskiej, na terenie po wspomnianym obozie, wśród przygnębiającej szarości wnikliwy obserwator dostrzeże jednak coś niezwykłego – koronę niedużego drzewa. To jakby kropla życia w morzu śmierci. Swoisty symbol nadziei. Co szczególnie poruszające – drzewo to rośnie do teraz.

Udając się w to miejsce dzisiaj, ujrzymy rozłożystą topolę późną, szlachetnej odmiany żółtolistnej (Populus ×canadensis ‚Serotina Aurea’). Stoi ona tuż przy pomniku „Barykada Września”, upamiętniającym heroicznych obrońców Ochoty z września 1939 roku, niejako pełniąc przy nim wartę. Według relacji osób więzionych na „Zieleniaku”, w jej bezpośrednim sąsiedztwie, w zbiorowej mogile, pochowano ofiary obozu – kolejny powód, by traktować to miejsce i drzewo z najwyższym szacunkiem.

Jest coś znamiennego w tym, że świadkiem tych dramatycznych wydarzeń była właśnie topola. Od niepamiętnych czasów drzewa z rodzaju Populus pojawiają się w legendach, wierzeniach i mitach, gdzie nadzwyczaj często wiąże się je z przemijaniem, śmiercią lub granicą między światami. Utarło się powiedzenie, że drzewa są niemymi świadkami historii — lecz topole, dzięki poruszającemu się nawet przy najlżejszych podmuchach wiatru listowiu, zdają się mówić. Nic dziwnego, że w szumie ich koron doszukiwano się niegdyś przesłań z zaświatów. Gdyby rzeczywiście tak było, topola z „Zieleniaka” z pewnością miałaby sporo do wyszeptania — o heroizmie walczących, ale też o bólu i tragedii niewinnych, którzy zginęli bez możliwości obrony.

W 1981 roku drzewo otrzymało status pomnika przyrody oraz miano „Topoli Obrońców”. W mojej ocenie w pełni zasługuje ono również na tytuł „Warszawskiego Drzewa Roku”. Nie dlatego, że jest najstarszym, najokazalszym czy najpiękniejszym drzewem w mieście, ale dlatego, iż jest jak sama Warszawa – korzeniami tkwi w trudnej przeszłości, a mimo to nadal niezachwianie trwa. Dziś stoi na terenie objętym inwestycją mieszkaniową – na placu budowy, otoczone tymczasowym ogrodzeniem. Mam nadzieję, że choć nie jest już tak witalna, jak w czasach młodości, przetrwa także i bieżące zawirowania. Stolica potrzebuje nie tylko nowych budynków i monumentów stworzonych ludzkimi rękami.

„Topola Obrońców” to wszak więcej niż drzewo. To świadek, żywy symbol, szumiąca opowieść, której – pod żadnym pozorem nie wolno zagłuszyć.”

Odnosząc się do powyższego, jeśli chcielibyście wesprzeć bohaterkę niniejszego wpisu, serdecznie zapraszam do głosowania – LINK . Co istotne, można robić to wielokrotnie – jeden raz dziennie z jednego adresu IP. Zachęcam, by traktować ten gest nie tylko jako formę udziału w plebiscycie, ale przede wszystkim jako wyraz troski o zachowanie jednego z ważnych pomników naszej historii. Dzięki Waszym głosom, topola z Ochoty może zyskać większy rozgłos, a co za tym idzie – lepszą ochronę i należne jej miejsce w świadomości mieszkańców Warszawy.

PS. Ciekawostka: na Bielanach ktoś zgłosił to samo drzewo, z którym startowałem w ubiegłym roku – monumentalną sokorę, rosnącą na dziedzińcu AWF-u…

Nadwiślańskie topole w białej oprawie (Grudziądz, 4 stycznia)

Wizyta w „Mieście Ułanów”, celem załatwienia rodzinnych spraw. Przy okazji, pospieszny wypad nad Wisłę, akurat by zobaczyć, jak świt maluje różem jej szeroką wstęgę. W przelocie udało się sportretować też kilka miejscowych sokor w prawdziwie zimowej scenerii (nocą nad okolicą przeszła burza śnieżna z piorunami). Odnośnie „Marzanny”, to nie licząc śladów po ogniu, których wcześniej nie widziałem, wyglądała ona mniej więcej tak samo, jak na filmie nakręconym jesienią. W zakamarkach jej oprószonych śniegiem, splątanych napływów korzeniowych – niczym rezolutny duszek – buszował strzyżyk. Zauważyłem także, iż ktoś zaiwanił tabliczkę „pomnik przyrody” przybitą do najpotężniejszego z jej wyłamanych konarów…

Jesienny lot nad „Marzanną” i kolejna lekcja przemijania

Jesień. Robi się ponuro i chłodno, a moje myśli niczym kruki, kołują wokół „Marzanny„. W tym roku bywałem w Grudziądzu wyjątkowo rzadko, stąd też nie miałem okazji jej zbyt często widywać. Szczęśliwie, od czasu do czasu, mogę pozwolić sobie na luksus spojrzenia na nią cudzymi oczami.

Nocą, szesnastego października, obejrzałem fotografie i niesamowity film, wykonane przy użyciu drona przez „ARTIDRON Photography”.

Wspomniane materiały pozwalają zobaczyć – niejako z orlej perspektywy – fenomenalny nadrzeczny krajobraz Basenu Grudziądzkiego, ale przede wszystkim stanowią cenny materiał dokumentujący postępujące zamieranie naszej wyjątkowej sokory. Staruszka wciąż stoi na straży wiślanego brzegu, ale nie da się ukryć, że jej sylwetka zmieniła się od czasu, kiedy byłem pod nią ostatnio. Tegoroczne wichury oraz gwałtowne burze przetaczające się przez okolicę dały jej się mocno we znaki. Z rozczapierzonej, pierwotnie dość nisko osadzonej korony ostał się tylko jeden przewodni konar (najgrubszy i najbardziej pionowy). Pozostałe – aktualnie wyłamane – leżą u podstawy drzewa, opierając się o jego masywną bryłę korzeniową. W okrytym szarawą korą pniu zieje przepastna, próchniejąca wyrwa, której dno – pełne wilgotnego murszu, zaczynają porastać ziołorośla.

Po obejrzeniu filmu, długo nie mogłem zasnąć. Wpadłem w krąg myśli o przemijaniu. Samolubnie pragnąłbym, żeby topola, którą znam od dzieciństwa trwała jak najdłużej, ale wiem, że czas i natura są nieubłagane. Obserwując, jak jej stan się sukcesywnie pogarsza, czuję smutek, podobny do tego, który towarzyszy byciu świadkiem starzenia się bliskiej osoby. Patrzenie na utratę sił i postępujące zniedołężnienie jest przygnębiające, ale jednocześnie odczuwa się ciche uznanie dla przeszłości i ciepło wspomnień.

Marzanna” zdaje się z godnością przyjmować swój los. Rozciągnięty w czasie proces jej umierania nie jest spektakularny. Przeciwnie – wydaje się, jakby świadomie wybrała, by odchodzić niespiesznie. W zgodzie z rytmem natury powoli tworzy przestrzeń dla nowego życia. Tracąc kolejne gałęzie i konary, niejako rozbiera się do snu. Rozmywa się w krajobrazie, który przez lata zdobiła, łagodnie osuwając się w ciszę. W jej uroczystym przemijaniu, sękatych, zniszczonych konarach i sponiewieranej sylwetce jest coś poruszającego. To mądrość czasu. Myślę, że można poczuć ją stając w jej cieniu, wsłuchując się w szum Wisły grającej na kamieniach u jej stóp i chrapliwe głosy wędrujących gęsi.

Odchodzenie sędziwej topoli jest dla mnie lekcją. W naturze nie ma wstydu w starości, ani rozpaczy w śmierci. Jest za to miejsce na godność i akceptację przemijania. Gdy grudziądzka sokora o wyjątkowym pokroju wreszcie upadnie, nie przepadnie bez śladu. Powróci do kręgu życia, dając szansę na życie innym istotom. Oglądanie jej na ostatniej prostej istnienia przypomina mi o cyklach natury – o odwiecznym rytmie narodzin i odchodzenia. W umieraniu drzewa jest bowiem coś więcej niż tylko smutny finał. Można dostrzec w nim także piękno – przypomnienie o nieustannym procesie odnowy…

Topola czarna z dziedzińca AWF – moja kandydatka na „Warszawskie Drzewo Roku” (2024)

„Łatwo jest pozbyć się drzewa. Wystarczy kilka cięć piły, by potężny pień, rosnący przez dziesięciolecia, legł z łoskotem na ziemi. To bolesne, ponieważ sędziwe drzewa mają w sobie coś magicznego. Tracąc je, pozbywamy się nie tylko elementu miejscowej „zieleni”, ale też przytuliska dla niezliczonych istot, niemego świadka upływającego czasu a także źródła wspomnień. Wydaje się, że nasze rozumienie świata pogłębia się, lecz w miastach wciąż bywa tak, że drzewa traktuje się przedmiotowo – jak meble, które można wyrzucić lub pod byle pretekstem wymienić. Nie musi tak jednak być. Pokazuje to przykład pewnej bielańskiej topoli.

Każdy, kto zawita na ogólnodostępny dziedziniec warszawskiej Akademii Wychowania Fizycznego, na pewno dostrzeże majestatyczną topolę czarną, zdobiącą jego serce. Wokół tego rozłożystego drzewa – niczym symbolicznej osi – ułożono tablice z nazwiskami wybitnych postaci polskiego sportu. Nie wiadomo dokładnie, ile lat liczy sobie ta sokora, nie ma jednak wątpliwości, że była już dorodnym drzewem w pierwszej połowie ubiegłego wieku, kiedy dopiero planowano budowę kampusu Centralnego Instytutu Wychowania Fizycznego (przekształconego później w AWF). Drzewo mogło pójść pod topór, przegrywając z ambitną wizją architektoniczną, ale na szczęście tak się nie stało. Architekt Edgar Aleksander Norwerth, jeden z głównych projektantów tego przedsięwzięcia, dokonując rekonesansu w terenie, w samotnym drzewie rosnącym na bielańskim ugorze niedaleko szosy, dostrzegł coś więcej niż tylko przeszkodę do usunięcia. Oczami wyobraźni ujrzał w nim niezwykły „akcent dekoracyjny przyszłego dziedzińca” oraz „obiekt wspaniale ożywiający skromny zarys murów” i tak też się stało. Chwała mu za to, ponieważ topola istnieje do dzisiaj, towarzysząc kolejnym pokoleniom studentów i wykładowców AWF-u oraz zachwycając wszystkich mieszkańców Warszawy, którzy są w stanie docenić piękno rodzimej przyrody.

Drzewo to – jako jeden z najbardziej znanych przedstawicieli swojego gatunku w Polsce – od 2009 roku cieszy się statusem pomnika przyrody i z pewnością zasługuje także na tytuł Warszawskiego Drzewa Roku. Jest ono rzeczywiście mocarne i piękne, ale jego istnienie to przede wszystkim wspaniała lekcja szacunku dla natury oraz przykład, że również w przestrzeni miejskiej można ją umiejętnie wykorzystać…”

Powyższym tekstem uzasadniłem zgłoszenie pomnikowej topoli czarnej, będącej ozdobą dziedzińca warszawskiej Akademii Wychowania Fizycznego do tegorocznej edycji plebiscytu „Warszawskie Drzewo Roku„. Konkurs ten stanowi część projektu – „W koronach miasta„, realizowanego przez warszawski Zarząd Zieleni od kilku lat, celem edukowania mieszkańców w zakresie tematyki miejskich drzew i przyrody. Moja kandydatka szczęśliwie przeszła eliminacje i wraz z dwunastoma innymi drzewami znalazła się w finale. Głosowanie ruszyło w minioną środę i będzie trwało do 25 września. Jeżeli podobnie, jak ja jesteście miłośnikami topoli, zachęcam do oddania głosu na sokorę z AWF-u. Można to zrobić za pośrednictwem formularza na stronie Zarządu Zieleni m. st. Warszawy [LINK]. Kliknięcie w link umożliwia także obejrzenie sylwetek oraz zapoznanie się z historią pozostałych drzew biorących udział w konkursie.

Topola czarna „Horpyna” – nowy grudziądzki pomnik przyrody

Najwyższy czas na pozytywne wieści.

Dwudziestego siódmego marca bieżącego roku, na sesji Rady Miejskiej Grudziądza, jednogłośnie przegłosowano uchwałę w sprawie ustanowienia na terenie miasta kilku pomników przyrody (LINK). To wydarzenie ma dla mnie wymiar osobisty, ponieważ taki status otrzymała również monumentalna topola czarna, rosnąca w nadwiślańskim lesie przy Cytadeli, o co zabiegałem od lata ubiegłego roku. Do grona miejscowych drzew pomnikowych, weszła ona razem z kilkoma dębami (piszę o tym z poślizgiem, ponieważ czekałem na uprawomocnienie się uchwały i oficjalne pismo w tej sprawie). Nasza sokora odtąd posiada imię „Horpyna” i formalnie znajduje się pod prawną ochroną, co – przynajmniej w teorii – powinno zapewnić jej niezakłócone trwanie. Oczywiście, bądźmy szczerzy – nad Wisłą bywa z tym różnie. Ochrona ochroną, ale zawsze może znaleźć się dureń, który nie bacząc na nic, będzie chciał zniszczyć drzewo, a szukanie sprawcy ewentualnej dewastacji na pewno nie będzie priorytetem organów ścigania. Dzisiaj skupmy się jednak na pozytywach. Warto wspomnieć, że imienniczka rosłej, sienkiewiczowskiej wiedźmy z powieści „Ogniem i mieczem„, jest nie tylko najgrubszym drzewem Grudziądza, ale też najgrubszym przedstawicielem rodzaju Populus w Polsce (niemal dziesięć metrów w „pasie” to nie byle co 🙂 ).

Fragment urzędowego pisma, którym zostałem poinformowany o podjęciu uchwały w sprawie ustanowienia pomnika przyrody na terenie Grudziądza.

Jestem typem naprawiacza i lubię popychać sprawy do przodu, ale dowiezienie tej konkretnej inicjatywy do pomyślnego finału nie byłoby możliwe bez poparcia, zaangażowania, czy dobrej woli innych osób. Podziękowania należą się przede wszystkim członkom Sekcji Drzew Pomnikowych Polskiego Towarzystwa Dendrologicznego – Piotrowi Gachowi, Ernestowi Rudnickiemu, Markowi Maciantowiczowi oraz Krzysztofowi Borkowskiemu (ustanowienie „Horpyny” pomnikiem jest naszym zespołowym sukcesem). Dziękuję również p. Sławomirowi Kosmali ze Stowarzyszenia „Rawelin„, który jako pierwszy udzielił mi informacji na temat formalnego statusu terenu, na którym rośnie drzewo, a także Dorocie Kotkiewicz – mojej koleżance z czasów szkolnych, pracującej w jednej z jednostek wojskowych, stacjonujących na terenie grudziądzkiej Cytadeli, z którą odbyłem kilka rozmów telefonicznych zanim przystąpiłem do szukania topoli na miejscu. Oczywiście, niewiele dałoby się osiągnąć bez przychylności lokalnych decydentów – Prezydenta Macieja Glamowskiego, Radnych poprzedniej kadencji, jak również p. Mai Banasik (Dyrektor Wydziału) oraz p. Agnieszki Schulz z Wydziału Środowiska grudziądzkiego magistratu.

„Horpyna” sportretowana z powietrza (źródło – baza danych Geoportalu Krajowego [LINK]). Aktualnie, na skutek złamania się jednego z przewodników nie ma już około 40% korony widocznej na zdjęciu (zaznaczyłem ją przerywaną linią).

To, że olbrzymia sokora, rosnąca nieopodal wiślanego brzegu przy grudziądzkiej Cytadeli znalazła się w panteonie pomnikowych topoli nie jest rzeczą oczywistą. W naszym kraju nieczęsto zabiega się bowiem o drzewa należące do tego rodzaju. Wielu z nas myśląc o nich, nadal bazuje na stereotypach („drzewa chwasty” itp.), nie podejmując wysiłku, by poznać fakty. Topole czarne (Populus nigra L.) to polskie drzewa rodzime, które stanowią ważny element przyrodniczej mozaiki dolin naszych rzek nizinnych. Są nie tylko piękne i bywają naprawdę ogromne, ale pełnią też szereg ważnych funkcji w swoim środowisku (m. in. znacząco wzbogacają różnorodność biologiczną, efektywnie magazynują dwutlenek węgla, stanowią element naturalnej ochrony przeciwpowodziowej, czy ograniczają erozję). Niestety, ich przyszłość rysuje się niezbyt ciekawie. Nie sprzyja im nieustanna presja człowieka na przyrodę, ale też brak regularnych wylewów Wisły, które stwarzałyby dogodne warunki do kiełkowania nasion, co pozwoliłoby im na efektywne naturalne odnowienia. Niestety, żyjemy w „ciekawych” czasach i coraz częściej stajemy w obliczu skutków globalnych zmian klimatycznych. Nie wierzę, że zatrzymamy katastrofę, ale to nie powód, by nie angażować się w działania związane z ochroną przyrody – także tej nadwiślańskiej. Dla mnie jej uosobieniem są między innymi potężne, nadrzeczne topole i mam dalej zamiar działać na ich rzecz. „Horpyna” niewątpliwie jest wybitną przedstawicielką swojej rodziny. Cechują ją naprawdę imponujące rozmiary i należy do najstarszych polskich sokor (początki jej istnienia mogą sięgać nawet XVIII wieku). Mimo swoich lat, wciąż jeszcze się trzyma, ale prędzej lub później obumrze i finalnie wróci do naturalnego obiegu pierwiastków. Zanim to nastąpi, jest jeszcze coś, co na pewno warto by dla niej zrobić. Myślę, że dobrze byłoby zwrócić na nią uwagę komuś ze świata nauki, kto byłby zainteresowany włączeniem jej materiału genetycznego do archiwum klonów najcenniejszych krajowych topoli (o ile takie istnieje), celem zachowania jej dla przyszłych pokoleń. Co ciekawe, drzewa należące do tego gatunku stosunkowo łatwo można rozmnożyć – wystarczy w odpowiednim czasie odciąć fragment gałęzi i posadzić go w gruncie.

Tymczasem, dwa dni po tym, jak olbrzymkę z miasta ułanów uhonorowano pomnikowym statusem, pojechałem ją odwiedzić. Tym razem nie byłem sam – na krótką wizytę u topolowej prababki zabrałem Marcina. Idąc ku niej pochyłym tarasem biegnącym wzdłuż zbocza Kępy Fortecznej, byliśmy świadkami przelotu grupy ponad dwudziestu kruków. Gdy dotarliśmy na miejsce, grał werbel dzięcioła, a promienie wschodzącego słońca muskały wciąż bezlistną koronę „Horpyny„, podkreślając czerwonawy kolor kwiatostanów zdobiących najwyższe gałęzie. Brak liści i nieporównywalnie lepsza niż ostatnio widoczność sylwetki drzewa pozwoliły mi na wykonanie dokładniejszego pomiaru jego wysokości (36,7 m; średnia wartość z kilku pomiarów). W koronie można było dostrzec pojedyncze pęczki jemioły (grupa klonów, będących jej sąsiadami jest nią bardzo mocno porażona) i trochę suchodrzewu. Na murszejącej korze mocarnego pnia wypatrzyłem zgrupowanie niemrawych mrówek oraz kilka zaspanych pająków. Podstawę drzewa zdobiła natomiast kępka kwitnących fiołków, a niedaleko rosło trochę owocników kustrzębki pęcherzykowatej. Po fragmentach rozkładających się konarów, licznie rozesłanych na żyznej ziemi, harcowały myszy. Nie spiesząc się nigdzie, piliśmy gorącą kawę. Pomiędzy gęstwą okolicznych drzew i krzewów wciąż było widać pięknie rozlaną Wisłę, zza której co jakiś czas dobiegały fanfary żurawi. Czuć było jednak, że nad Polskę cały czas napływa nienaturalnie ciepłe, jak na porę roku powietrze oraz, że już za moment, „zieleń” – gwałtownym zrywem – przesłoni i zdominuje cały tutejszy świat…

Fotorelacja z naszej ostatniej wizyty u już pomnikowej „Horpyny” (29 marca bieżącego roku; na pniu jeszcze nie było urzędowej tabliczki).

„Marzanna” z powietrza (12 listopada)

Cześć! Dzisiaj mam przyjemność podzielić się z Wami serią wspaniałych fotografii „Marzanny”, wykonanych przez ARTI DRON & PHOTO.

Jesień to dobry czas na portretowanie tej przedziwnej grudziądzkiej topoli. Jej pozbawiona liści sylwetka wespół z przebarwiającymi się drzewami grądu zboczowego, porastającego stromiznę Kępy Strzemięcińskiej, tworzy niezwykle malowniczą kompozycję. Wokół drzewa feeria ciepłych barw – istny festiwal kolorów…

Grudziądz, końcówka października

W ubiegłym tygodniu udało mi się wygospodarować trochę czasu i wyskoczyć do Grudziądza na kilka dni. Przy okazji zajrzałem do niedawno otwartego Muzeum Handlu Wiślanego FLIS (polecam), mającego siedzibę w jednym ze średniowiecznych spichlerzy, z których słynie miasto. Wiadomo – nie mogłem też nie skorzystać ze sposobności złożenia kolejnej wizyty monumentalnej topoli czarnej, rosnącej przy Cytadeli. Miałem nadzieję, że tym razem uda mi się sportretować ją w całej okazałości. Niestety, wciąż nie było to możliwe. Wyjątkowo wysokie temperatury panujące tej jesieni spowodowały, że tegoroczny okres wegetacyjny wydłużył się o prawie miesiąc (!) i sylwetkę sokory nadal przesłaniały ulistnione gałęzie okolicznych krzewów oraz drzew. Spędziwszy trochę czasu w towarzystwie tej topolowej matrony, przyszło mi na myśl, że jej mroczna aparycja oraz rozmiary sprawiają, iż może kojarzyć się ona z sienkiewiczowską Horpyną. Co ciekawe, rosła wiedźma z powieści „Ogniem i mieczem„, wieszcząca z koła młyńskiego, mieszkała w „Czarcim Jarze”. W pobliżu naszego drzewa – idąc na północ – także można znaleźć coś w rodzaju jaru. Biegnie on ku Wiśle stromym zboczem Kępy Fortecznej i płynie nim (okresowo?) niewielki ciek wodny. W przypadku, gdyby nazwy drzewa zaproponowane we wniosku o objęcie go pomnikową ochroną nie przyjęły się, to „Horpyna” mogłaby stanowić atrakcyjną, nieobojętną dla wyobraźni alternatywę.

Aura raczej nie sprzyjała wędrówkom po lesie (siąpił nieprzyjemny deszcz), ale nie odwiodło mnie to od przeprowadzenia małego rekonesansu zbocza Kępy Fortecznej. W drodze powrotnej moją uwagę zwróciły liczne lisie nory, lipa drobnolistna o intrygującym pokroju oraz pewien okazały jesion.

Odwiedziny u sokory spod grudziądzkiej Cytadeli (27 października br.) i fotografia intrygująco rozgałęzionej lipy drobnolistnej (ostatnie zdjęcie), rosnącej w Lesie Garnizonowym na Kępie Fortecznej.

Tymczasem, po przeciwnej stronie miasta, u stóp drugiej z kęp, między którymi pierwotnie usytuowany był Grudziądz, moja Marzanna wciąż trwa, dumnie eksponując swoją okaleczoną, ale jakże niesamowitą sylwetkę. Czasem, gdy studiuję szczegóły jej postaci, zastanawiam się, czy mieszkańcy pobliskiego osiedla biorą w ogóle pod uwagę, że mają pod nosem jedno z najdziwniejszych krajowych drzew. Sebastian Czeremcha (pozdrowienia) – autor m. in. bloga „Szepty Kniei” (LINK), określił ją mianem dostojnej królowej na tronie powstałym z historii jej próchna. Na zdjęciach obrazujących jej masywne, spływające ku Wiśle, splątane napływy korzeniowe dostrzegł twarze, istoty i stwory. Wśród nich były smok, ośmiornica, czy gnomy grające na trąbkach. Według Sebastiana, Marzanna niesie, jakieś przesłanie od tych swoistych leśnych skrzatów, które strzegą jej przestrzeni. Twierdzi on, że wyjątkowo licznie zgromadziły się wokół drzewa. Czasem straszą, innym razem psocą, ale z natury są dobre.

Faktem jest, że niecodzienna fizjonomia tej topoli potrafi działać na wyobraźnię – zwłaszcza, jeżeli obserwator jest osobą wysoce wrażliwą. Wiem o tym od czasów mojego wczesnego dzieciństwa 🙂 Teraz, wiele lat później – mimo ograniczonych zasięgów tego bloga i moich zdolności pisarskich – staram się pokazywać ją światu, wziąwszy na siebie rolę jednego z jej kronikarzy i orędowników. Niestety, kondycja Marzanny stale pogarsza się. Osobiście, szczególnie niepokoi mnie paskudne uszkodzenie pnia, będące skutkiem wyłamania jednego z potężnych, nisko osadzonych konarów. Feralne miejsce coraz bardziej próchnieje i aktualnie ma postać wielkiej, ziejącej jamy (z jej krawędzi wyrastają korzenie przybyszowe), która niebawem będzie w stanie pomieścić dorosłą osobę. Pośrednim dowodem na postęp rozkładu jest również to, że spory czerwonawy otoczak, tkwiący w splotach jej korzeni, niedawno zapadł się do wnętrza i teraz umiejscowiony jest dużo niżej. Nie ulega wątpliwości, że czas gra na szkodę drzewa, ale z drugiej strony, warto mieć na uwadze, że przemijanie wpisane jest w życie każdej istoty. Marzanna daje nam lekcję odchodzenia, ale jednocześnie wydaje się mieć w sobie jakiś pierwiastek buntu, który – wbrew przeciwnościom – pomaga jej ciągle trwać…

Topola Marzanna i kadry „strzelone” na wysokości Kępy Strzemięcińskiej (na jednym ze zdjęć widać odchody wydry); 26-29 października 2023 roku.