wciąż niska woda
głęboki wydech rzeki
spokój przed falą

wciąż niska woda
głęboki wydech rzeki
spokój przed falą

„Łatwo jest pozbyć się drzewa. Wystarczy kilka cięć piły, by potężny pień, rosnący przez dziesięciolecia, legł z łoskotem na ziemi. To bolesne, ponieważ sędziwe drzewa mają w sobie coś magicznego. Tracąc je, pozbywamy się nie tylko elementu miejscowej „zieleni”, ale też przytuliska dla niezliczonych istot, niemego świadka upływającego czasu a także źródła wspomnień. Wydaje się, że nasze rozumienie świata pogłębia się, lecz w miastach wciąż bywa tak, że drzewa traktuje się przedmiotowo – jak meble, które można wyrzucić lub pod byle pretekstem wymienić. Nie musi tak jednak być. Pokazuje to przykład pewnej bielańskiej topoli.
Każdy, kto zawita na ogólnodostępny dziedziniec warszawskiej Akademii Wychowania Fizycznego, na pewno dostrzeże majestatyczną topolę czarną, zdobiącą jego serce. Wokół tego rozłożystego drzewa – niczym symbolicznej osi – ułożono tablice z nazwiskami wybitnych postaci polskiego sportu. Nie wiadomo dokładnie, ile lat liczy sobie ta sokora, nie ma jednak wątpliwości, że była już dorodnym drzewem w pierwszej połowie ubiegłego wieku, kiedy dopiero planowano budowę kampusu Centralnego Instytutu Wychowania Fizycznego (przekształconego później w AWF). Drzewo mogło pójść pod topór, przegrywając z ambitną wizją architektoniczną, ale na szczęście tak się nie stało. Architekt Edgar Aleksander Norwerth, jeden z głównych projektantów tego przedsięwzięcia, dokonując rekonesansu w terenie, w samotnym drzewie rosnącym na bielańskim ugorze niedaleko szosy, dostrzegł coś więcej niż tylko przeszkodę do usunięcia. Oczami wyobraźni ujrzał w nim niezwykły „akcent dekoracyjny przyszłego dziedzińca” oraz „obiekt wspaniale ożywiający skromny zarys murów” i tak też się stało. Chwała mu za to, ponieważ topola istnieje do dzisiaj, towarzysząc kolejnym pokoleniom studentów i wykładowców AWF-u oraz zachwycając wszystkich mieszkańców Warszawy, którzy są w stanie docenić piękno rodzimej przyrody.
Drzewo to – jako jeden z najbardziej znanych przedstawicieli swojego gatunku w Polsce – od 2009 roku cieszy się statusem pomnika przyrody i z pewnością zasługuje także na tytuł Warszawskiego Drzewa Roku. Jest ono rzeczywiście mocarne i piękne, ale jego istnienie to przede wszystkim wspaniała lekcja szacunku dla natury oraz przykład, że również w przestrzeni miejskiej można ją umiejętnie wykorzystać…”
Powyższym tekstem uzasadniłem zgłoszenie pomnikowej topoli czarnej, będącej ozdobą dziedzińca warszawskiej Akademii Wychowania Fizycznego do tegorocznej edycji plebiscytu „Warszawskie Drzewo Roku„. Konkurs ten stanowi część projektu – „W koronach miasta„, realizowanego przez warszawski Zarząd Zieleni od kilku lat, celem edukowania mieszkańców w zakresie tematyki miejskich drzew i przyrody. Moja kandydatka szczęśliwie przeszła eliminacje i wraz z dwunastoma innymi drzewami znalazła się w finale. Głosowanie ruszyło w minioną środę i będzie trwało do 25 września. Jeżeli podobnie, jak ja jesteście miłośnikami topoli, zachęcam do oddania głosu na sokorę z AWF-u. Można to zrobić za pośrednictwem formularza na stronie Zarządu Zieleni m. st. Warszawy [LINK]. Kliknięcie w link umożliwia także obejrzenie sylwetek oraz zapoznanie się z historią pozostałych drzew biorących udział w konkursie.

Ola z chłopcami spędzają wakacje u babci. Jadąc do nich z Warszawy postanowiłem nadłożyć nieco drogi i zahaczyć o Ostromecko. Ta licząca około tysiąca mieszkańców kujawska wieś leży w okolicy zamieszkiwanej przez ludzi przynajmniej od epoki brązu. Dzisiaj kojarzy się z zespołem pałacowo-parkowym (podobno jednym z najpiękniejszych w Polsce) oraz rozlewnią wód mineralnych, cieszących się popularnością od XIX wieku, ale miejsca te – rzecz jasna – nie stanowiły celu mojej wariackiej wycieczki.

Niedługo po tym, gdy wysiadłem z pociągu, dreptałem śródpolną drogą, która odbija w lewo od ulicy Wiślanej. Przywędrowałem w to miejsce, by zobaczyć słynną „Topolę Mariańską” (jej nazwa pochodzi od „Lasu Mariańskiego” – jednego z miejscowych rezerwatów). Obiekt mojego zainteresowania stał kilkaset metrów dalej, w szczerym polu – po lewej stronie traktu. Drzewo było widać z daleka, ale patrząc na nie z oddali nie powiedziałbym, że jeszcze do niedawna miało ono status najgrubszej znanej polskiej topoli.



Wkrótce, minąwszy nieduży staw, stałem na ściernisku naprzeciw sokory i musiałem przyznać, że oglądana z bliska zaskakująco potężnieje. Rosnąc na niedużej trawiastej wysepce, porośniętej m. in. komosą i łopianem, na otwartej przestrzeni, nie miała konkurencji w dostępie do światła i bez skrępowania wykorzystała ten fakt. Sędziwa olbrzymka jest krępa i rozłożysta. Potężny (ponad dziewięć i pół metra obwodu, mierząc na wysokości pierśnicy), pokryty szaro-brązową korą pień stosunkowo nisko rozwidla się na trzy grube konary – przewodniki, które, rozgałęziając się, tworzą masywną, rosochatą i pięknie ulistnioną koronę. Z pnia wyrasta wiele pędów odroślowych, jednak nie znajdziemy na nim zbyt wielu guzowatych narośli – typowych dla gatunku. Na pniu próżno wypatrywać też urzędowej tabliczki z godłem, lecz faktem jest, iż drzewo od ponad trzydziestu lat posiada status pomnika przyrody.
Przy drzewie postawiono niewysoką myśliwską ambonę. Będąc tutaj można zobaczyć zalesioną krawędź Doliny Dolnej Wisły, wieżę miejscowego kościoła, ceglany komin zakładu „Wody Mineralne Ostromecko” oraz trochę zabudowań. Z przeciwnej strony – wzdłuż pól – biegnie linia drzew, stanowiąca skraj rezerwatu „Wielka Kępa”, chroniącego tutejsze łęgi nadwiślańskie.














U „Topoli Mariańskiej” spędziłem mniej więcej dwie godziny. Studiowałem jej sylwetkę, dotykałem pnia, dokładnie przyglądałem się liściom. Co ciekawe (zwróciłem na to uwagę już wcześniej, oglądając wykonane przez innych fotografie), wiele z nich ma bardzo wydłużone czubki i wyraźnie klinowatą nasadę, co jest dość nietypowe dla tego gatunku topoli (u Marzanny wygląda to podobnie). Wydaje mi się, że spośród naszych krajowych topól czarnych, może być ona pierwszą, która osiągnie ponad dziesięć metrów obwodu pnia. Już teraz jest niewiele chudsza w „pasie” od grudziądzkiej „Horpyny” i w przeciwieństwie do niej, jest w świetnym stanie. Rozmiary i wiek „Marianki” budzą szacunek, ale – mówiąc szczerze – nie zachwyciłem się nią w tym samym stopniu, co niektórymi sokorami, jakie dotychczas spotkałem nad Wisłą (niektóre z nich emanują naprawdę niesamowitą aurą). Tutaj mamy do czynienia po prostu z olbrzymim, samotnym drzewem, któremu ktoś nie przeszkodził rosnąć na użytkowanym polu uprawnym.
Mimo wszystko byłem zadowolony, że przyjechałem do Ostromecka. Siedziałem oparty plecami o pień ogromnej topoli, wiał lekki wiatr, grała muzyka liści. Jedząc bułkę z pomidorem i serem wodziłem wzrokiem po koronach drzew „Wielkiej Kępy”. Myślałem o Wiśle – niedalekiej, lecz z tego miejsca niewidocznej. Z oddali dobiegał głos dzwonu. Po niebie dryfował myszołów…

Zostawiłem łódkę na brzegu, by zapuścić się do enklawy nadrzecznej „zieleni” (zwabiony głosem starego kuglarza – kruka). Wkrótce, trzymając w dłoni czarne pióro, stałem pośród grupy potężnych drzew. Pobliska Rzeka płynęła bezgłośnie, ale ta część łęgu grała swoją własną muzykę. Wypełniał ją srebrzysty szmer liści, które poruszane wiatrem, naprzemiennie migotały – to zieloną, to białą stroną. Okazało się, że przypadkowo trafiłem do gaju wiekowych białodrzewów (Populus alba). Spoglądając na postawne, ale i wyjątkowo zgrabne sylwetki topoli, można było odnieść wrażenie, że są one nie tylko obserwatorami upływającego czasu, ale też stróżkami tajemnic, których zrozumienie wymaga czegoś więcej niż tylko wiedzy.


Stojąc pod nimi, kołowałem myślami wokół „Białej Bogini”, autorstwa Roberta Gravesa (1895-1985). Jeżeli ktoś z Was nie zetknął się dotychczas z tym dziełem, to jest ono zarówno erudycyjnym studium mitologii, jak i swoistym manifestem poetyckim, w którym autor próbuje uchwycić esencję dawnego, magicznego myślenia oraz jego wpływu na współczesną kulturę i sztukę. Według niego wszystkie prawdziwe inspiracje poetyckie oraz mitologiczne mają swoje źródło w czci dla archetypowej postaci kobiecej, związanej z cyklami natury, płodnością, śmiercią i odrodzeniem. Ze swoją zdolnością do wplatania mitologii w tkankę rzeczywistości, wywołuje on w czytelniku poczucie, że każdy element przyrody kryje w sobie pradawną mądrość. Dotyczy to również drzew, wśród których znajdziemy także topolę białą.
Graves opisuje ją w różnych kontekstach. Jest to przede wszystkim drzewo graniczne, które oddziela świat żywych od domeny umarłych, często pojawiające się w rytuałach i ceremoniach dotyczących przejścia między życiem a śmiercią. Z racji posiadania dwubarwnych liści (zielonych z wierzchu, od spodu natomiast pokrytych białym kutnerem) w starożytnych podaniach uosabiała ona dualizm i przemianę. Prawdopodobnie też z tego powodu białodrzew znajdował zastosowanie w dawnych tradycjach magicznych i rytualnych w obrzędach ochronnych, czy oczyszczających. Dodatkowo, autor „Białej Bogini” podaje również przykłady, że drzewa tego gatunku – na przestrzeni dziejów – inspirowały poetów. Nietrudno domyślić się, że nawiązania do topoli białej w tym konkretnym kontekście dotyczyły najczęściej wyrażania melancholii, symboliki przemijania lub refleksji nad losem człowieka.
Treść „Białej Bogini” była i nadal pozostaje kontrowersyjna. Krytycy zarzucali Gravesowi brak akademickiego rygoru i spekulatywne interpretacje, często pozbawione solidnych dowodów. Trudno się z tym nie zgodzić, jednak nie sposób również zaprzeczyć, że wiekowe topole białe mają w sobie pewien tajemniczy powab. Urok ten na pewno ma potencjał, by głęboko poruszyć czułego obserwatora. Zwłaszcza, gdy rosną one w grupie – nietknięte piłą – w kipiącym zielenią, bezludnym, nadrzecznym lesie.








Jestem jednym z tych, którzy mieli zaszczyt przebywać w gaju wiekowych białodrzewów. Byłem, widziałem, czułem i mam wrażenie, że wiem. W takich miejscach naprawdę mogły rodzić się poezja i mity…
spadła kolejna gwiazda
przebudził mnie plusk
bóbr dał nura do wody

Niedziela, krótko po świcie. W warszawskiej Wiśle niska woda, więc tu i ówdzie warto już znowu pobrodzić…


















Stare kruki powiadają, że na początku była tylko kropla wody. Spadła z nieba podczas gwałtownej burzy, która przetoczyła się przez góry pewnego upalnego lata. Wędrując w dół po skalistych zboczach, połączyła się z innymi kroplami, tworząc maleńki strumyk. Strumyczek płynąc przed siebie, łączył się z podobnymi sobie strugami, stopniowo nabierając masy i siły. Kiedy w końcu dotarł na rozległą nizinę był już wielką, dostojną Rzeką.
Młoda Rzeka, choć potężna i piękna, była jednak samotna. Jej strapienie zwróciło uwagę Wiatru, który co jakiś czas zjawiał się w jej dolinie. Ten, choć bywał niecnotą, ulitował się nad nią i postanowił, że zrobi, co w jego mocy, żeby jej pomóc. Pewnego dnia dmuchnął na jej powierzchnię ubranymi w biały puch nasionami wierzb i topoli. Psotnik dobrze wiedział, co robi. Nasiona niesione prądem, wkrótce bowiem osiadły wzdłuż brzegów, a po pewnym czasie z piaszczystej ziemi zaczęła wyrastać ogromna ilość małych drzewek. Rzeka uradowała się niezmiernie. Nazwała je swoimi córkami i odtąd dbała o nie, zapewniając im życiodajną wodę i żyzne namuły.

Topole i wierzby rosły, jak na drożdżach, szybko stając się wysokimi i pięknymi drzewami. Ich obecność w krótkim czasie przyciągnęła nad Rzekę mnóstwo roślin, zwierząt oraz różnych innych form życia. Drzewa stały się opiekunkami, które dbały o to, by każdy mieszkaniec nadrzecznego lasu miał swoje miejsce i mógł istnieć w harmonii z innymi. Wkrótce, w dolinie, którą płynęła Rzeka zjawili się również ludzie. Zakładając swoje osady z wdzięcznością dostrzegli, że topole i wierzby miały jeszcze jedno ważne zadanie. Kiedy deszcze były szczególnie obfite, a woda niebezpiecznie wzbierała, niczym mocarne strażniczki trzymały one ziemię korzeniami, nie pozwalając na jej wymycie.
I tak oto mijały kolejne stulecia, a topole i wierzby – Córki Rzeki, pozostawały ważnym elementem nadrzecznego krajobrazu. Ich liście szeptały na wietrze, opowiadając historię o tym, jak Wiatr i Rzeka ofiarowały im życie, a one w zamian dbały o bioróżnorodność, zapewniając schronienie i pożywienie wielu stworzeniom oraz czyniły sąsiedztwo Rzeki bezpiecznym, zmniejszając skutki niszczycielskich powodzi. Dzieci z doliny często przychodziły, aby posłuchać ich opowieści, ucząc się od nich o pięknie i mądrości natury, a potem powtarzały je innym. Dzięki nim wszyscy mieszkańcy krainy mogli dowiedzieć się, jak ważne są drzewa i Rzeka, i że tak naprawdę wszyscy jesteśmy połączeni w wielkiej sieci życia…
rzeka miota się
jak ryba na wędce
bracie wietrze!
idź wreszcie spać

Najwyższy czas na pozytywne wieści.
Dwudziestego siódmego marca bieżącego roku, na sesji Rady Miejskiej Grudziądza, jednogłośnie przegłosowano uchwałę w sprawie ustanowienia na terenie miasta kilku pomników przyrody (LINK). To wydarzenie ma dla mnie wymiar osobisty, ponieważ taki status otrzymała również monumentalna topola czarna, rosnąca w nadwiślańskim lesie przy Cytadeli, o co zabiegałem od lata ubiegłego roku. Do grona miejscowych drzew pomnikowych, weszła ona razem z kilkoma dębami (piszę o tym z poślizgiem, ponieważ czekałem na uprawomocnienie się uchwały i oficjalne pismo w tej sprawie). Nasza sokora odtąd posiada imię „Horpyna” i formalnie znajduje się pod prawną ochroną, co – przynajmniej w teorii – powinno zapewnić jej niezakłócone trwanie. Oczywiście, bądźmy szczerzy – nad Wisłą bywa z tym różnie. Ochrona ochroną, ale zawsze może znaleźć się dureń, który nie bacząc na nic, będzie chciał zniszczyć drzewo, a szukanie sprawcy ewentualnej dewastacji na pewno nie będzie priorytetem organów ścigania. Dzisiaj skupmy się jednak na pozytywach. Warto wspomnieć, że imienniczka rosłej, sienkiewiczowskiej wiedźmy z powieści „Ogniem i mieczem„, jest nie tylko najgrubszym drzewem Grudziądza, ale też najgrubszym przedstawicielem rodzaju Populus w Polsce (niemal dziesięć metrów w „pasie” to nie byle co 🙂 ).

Fragment urzędowego pisma, którym zostałem poinformowany o podjęciu uchwały w sprawie ustanowienia pomnika przyrody na terenie Grudziądza.
Jestem typem naprawiacza i lubię popychać sprawy do przodu, ale dowiezienie tej konkretnej inicjatywy do pomyślnego finału nie byłoby możliwe bez poparcia, zaangażowania, czy dobrej woli innych osób. Podziękowania należą się przede wszystkim członkom Sekcji Drzew Pomnikowych Polskiego Towarzystwa Dendrologicznego – Piotrowi Gachowi, Ernestowi Rudnickiemu, Markowi Maciantowiczowi oraz Krzysztofowi Borkowskiemu (ustanowienie „Horpyny” pomnikiem jest naszym zespołowym sukcesem). Dziękuję również p. Sławomirowi Kosmali ze Stowarzyszenia „Rawelin„, który jako pierwszy udzielił mi informacji na temat formalnego statusu terenu, na którym rośnie drzewo, a także Dorocie Kotkiewicz – mojej koleżance z czasów szkolnych, pracującej w jednej z jednostek wojskowych, stacjonujących na terenie grudziądzkiej Cytadeli, z którą odbyłem kilka rozmów telefonicznych zanim przystąpiłem do szukania topoli na miejscu. Oczywiście, niewiele dałoby się osiągnąć bez przychylności lokalnych decydentów – Prezydenta Macieja Glamowskiego, Radnych poprzedniej kadencji, jak również p. Mai Banasik (Dyrektor Wydziału) oraz p. Agnieszki Schulz z Wydziału Środowiska grudziądzkiego magistratu.

„Horpyna” sportretowana z powietrza (źródło – baza danych Geoportalu Krajowego [LINK]). Aktualnie, na skutek złamania się jednego z przewodników nie ma już około 40% korony widocznej na zdjęciu (zaznaczyłem ją przerywaną linią).
To, że olbrzymia sokora, rosnąca nieopodal wiślanego brzegu przy grudziądzkiej Cytadeli znalazła się w panteonie pomnikowych topoli nie jest rzeczą oczywistą. W naszym kraju nieczęsto zabiega się bowiem o drzewa należące do tego rodzaju. Wielu z nas myśląc o nich, nadal bazuje na stereotypach („drzewa chwasty” itp.), nie podejmując wysiłku, by poznać fakty. Topole czarne (Populus nigra L.) to polskie drzewa rodzime, które stanowią ważny element przyrodniczej mozaiki dolin naszych rzek nizinnych. Są nie tylko piękne i bywają naprawdę ogromne, ale pełnią też szereg ważnych funkcji w swoim środowisku (m. in. znacząco wzbogacają różnorodność biologiczną, efektywnie magazynują dwutlenek węgla, stanowią element naturalnej ochrony przeciwpowodziowej, czy ograniczają erozję). Niestety, ich przyszłość rysuje się niezbyt ciekawie. Nie sprzyja im nieustanna presja człowieka na przyrodę, ale też brak regularnych wylewów Wisły, które stwarzałyby dogodne warunki do kiełkowania nasion, co pozwoliłoby im na efektywne naturalne odnowienia. Niestety, żyjemy w „ciekawych” czasach i coraz częściej stajemy w obliczu skutków globalnych zmian klimatycznych. Nie wierzę, że zatrzymamy katastrofę, ale to nie powód, by nie angażować się w działania związane z ochroną przyrody – także tej nadwiślańskiej. Dla mnie jej uosobieniem są między innymi potężne, nadrzeczne topole i mam dalej zamiar działać na ich rzecz. „Horpyna” niewątpliwie jest wybitną przedstawicielką swojej rodziny. Cechują ją naprawdę imponujące rozmiary i należy do najstarszych polskich sokor (początki jej istnienia mogą sięgać nawet XVIII wieku). Mimo swoich lat, wciąż jeszcze się trzyma, ale prędzej lub później obumrze i finalnie wróci do naturalnego obiegu pierwiastków. Zanim to nastąpi, jest jeszcze coś, co na pewno warto by dla niej zrobić. Myślę, że dobrze byłoby zwrócić na nią uwagę komuś ze świata nauki, kto byłby zainteresowany włączeniem jej materiału genetycznego do archiwum klonów najcenniejszych krajowych topoli (o ile takie istnieje), celem zachowania jej dla przyszłych pokoleń. Co ciekawe, drzewa należące do tego gatunku stosunkowo łatwo można rozmnożyć – wystarczy w odpowiednim czasie odciąć fragment gałęzi i posadzić go w gruncie.
Tymczasem, dwa dni po tym, jak olbrzymkę z miasta ułanów uhonorowano pomnikowym statusem, pojechałem ją odwiedzić. Tym razem nie byłem sam – na krótką wizytę u topolowej prababki zabrałem Marcina. Idąc ku niej pochyłym tarasem biegnącym wzdłuż zbocza Kępy Fortecznej, byliśmy świadkami przelotu grupy ponad dwudziestu kruków. Gdy dotarliśmy na miejsce, grał werbel dzięcioła, a promienie wschodzącego słońca muskały wciąż bezlistną koronę „Horpyny„, podkreślając czerwonawy kolor kwiatostanów zdobiących najwyższe gałęzie. Brak liści i nieporównywalnie lepsza niż ostatnio widoczność sylwetki drzewa pozwoliły mi na wykonanie dokładniejszego pomiaru jego wysokości (36,7 m; średnia wartość z kilku pomiarów). W koronie można było dostrzec pojedyncze pęczki jemioły (grupa klonów, będących jej sąsiadami jest nią bardzo mocno porażona) i trochę suchodrzewu. Na murszejącej korze mocarnego pnia wypatrzyłem zgrupowanie niemrawych mrówek oraz kilka zaspanych pająków. Podstawę drzewa zdobiła natomiast kępka kwitnących fiołków, a niedaleko rosło trochę owocników kustrzębki pęcherzykowatej. Po fragmentach rozkładających się konarów, licznie rozesłanych na żyznej ziemi, harcowały myszy. Nie spiesząc się nigdzie, piliśmy gorącą kawę. Pomiędzy gęstwą okolicznych drzew i krzewów wciąż było widać pięknie rozlaną Wisłę, zza której co jakiś czas dobiegały fanfary żurawi. Czuć było jednak, że nad Polskę cały czas napływa nienaturalnie ciepłe, jak na porę roku powietrze oraz, że już za moment, „zieleń” – gwałtownym zrywem – przesłoni i zdominuje cały tutejszy świat…





















Fotorelacja z naszej ostatniej wizyty u już pomnikowej „Horpyny” (29 marca bieżącego roku; na pniu jeszcze nie było urzędowej tabliczki).
o! kwiaty śliwy
wrona niesie do gniazda
dziecięcą skarpetę
