niebo zagrzmiało
na białej serwecie śniegu
ptasia padlina

niebo zagrzmiało
na białej serwecie śniegu
ptasia padlina

Zdarza się, że rodzinne plażowanie nad Wisłą prowadzi do wejścia w posiadanie niebanalnej rzeźby. Tak było m. in. jakieś dwa i pół roku temu, kiedy znalazłem cudacznie wyglądającą pozostałość jakiegoś zatopionego drzewka. Gdy wróciliśmy do domu, Artur odłamał jeden z korzeni i tak – praktycznie zerowym nakładem sił – powstało coś w rodzaju astro-dinozaura (kreatura ma nawet dziurę w zadku 🙂 ). Na poniższych zdjęciach możecie zobaczyć, jak to dzieło Rzeki i Artura prezentuje się dzisiaj. „Driftwood” z Wisły? Lubię to!







Dramatis personae: ja, Marcin i kilka okazałych topoli.
Płynnie wchodzimy w kolejny rok, pozostając w temacie topolowych pielgrzymek. We wtorek, drugiego stycznia, odstawiamy dzieciaki do przedszkola i, nie bacząc na deszcz, jedziemy do wsi Ostrówek, kawałek na południe od Warszawy. Ta nieduża miejscowość, położona w gminie Karczew, zapisała się na kartach historii jako pole jednej z bitew stoczonych w ramach wojny polsko-austriackiej, powiązanej z serią napoleońskich konfliktów zbrojnych. Referując w skrócie – w nocy z drugiego na trzeciego maja 1809 roku nasi pod dowództwem generała Michała Sokolnickiego, w sile kilku pułków, dali solidnie popalić Austriakom. Zwycięski szturm zakończył się zdobyciem nieprzyjacielskiego szańca na prawym brzegu Wisły i uniemożliwił wrogim wojskom przeprawę przez Rzekę. Zwycięstwo miało kluczowe znaczenie dla dalszego przebiegu działań wojennych. Polskie siły zbrojne odzyskały bowiem inicjatywę, by, po zajęciu Sandomierza, Lublina oraz Zamościa, wedrzeć się do znajdującej się pod austriackim panowaniem Galicji.

Mapa okolic Ostrówka z rewersu tablicy informacyjnej stojącej przy miejscowym kościele.
Dwieście lat później, w maju 2009 roku, w centrum Ostrówka, na skwerze przy miejscowym kościele odsłonięto głaz upamiętniający batalię, na którym umieszczono stosowną tablicę, metalowe popiersie Sokolnickiego oraz rzeźbę rogatywki 6-go Pułku Piechoty Księstwa Warszawskiego. Przy obelisku tym pełni straż para topól czarnych, z którymi spotkanie było jednym z celów naszej wycieczki.



Topole z Ostrówka (widok ogólny) oraz obelisk upamiętniający zwycięską bitwę z 1809 roku.
Wzmianki o tych sokorach pojawiają się w kilku opracowaniach dotyczących krajowej dendroflory (m.in. „90 drzew. Okazy niezwykłe” Pawła Zarzyńskiego i Roberta Tomusiaka czy „Drzewa Polski” Pawła Zarzyńskiego, Roberta Tomusiaka oraz Krzysztofa Borkowskiego) i w „Rejestrze Polskich Drzew Pomnikowych” Piotra Gacha, jednak drzewa te nie są powszechnie znane. Teraz – popijając kawę z termosu – miałem sposobność wyrobić sobie własną opinię na temat tego topolowego duetu.






Oko w oko z parą sokor z Ostrówka.
Ostrówieckie sokory są bezspornie potężne. Każda z nich może poszczycić się ponad ośmiometrowym obwodem pnia na wysokości pierśnicy (130 cm licząc od gruntu). Pękate, walcowate w przekroju pnie pokryte są licznymi tumorowymi naroślami, stanowiącymi częstą cechę tego konkretnego gatunku topoli. Tu i tam owe wybrzuszenia porastają malownicze mozaiki porostów, glonów i mchu. Tym co z automatu zwraca uwagę jest, że oba drzewa zostały poddane naprawdę mocnym cięciom korekcyjnym. Pień osobnika rosnącego bliżej obelisku zredukowano na wysokości około dwunastu metrów (na szczycie, w miejscu interwencji – widziałem rozległy próchniczy ubytek). W drugim przypadku piła poszła w ruch jakieś cztery metry wyżej. Konary boczne również były przedmiotem ostrej redukcji, przez co ogólna harmonia sylwetek obu drzew jest mocno zaburzona. Jeżeli chodzi o powyższe zabiegi, to, być może, na wydanie decyzji o ich przeprowadzeniu wpływ miało bezpośrednie sąsiedztwo linii energetycznych (spekuluję). Aktualnie, topole odbudowały już nieco swoje korony i na tę chwilę obie mierzą mniej więcej dwadzieścia pięć metrów wysokości.








Ostrówieckie sokory – garść bliskich kadrów.
W przypadku nieco wyższego drzewa, z jednej strony pnia przymocowano niedużą kapliczkę maryjną, przyozdobioną sztucznymi kwiatami. Po drugiej natomiast, w próchniejącej jamie, za odszczepionym fragmentem sporej, pozbawionej kory narośli (jej górna część kojarzyła mi się z głową smoka lub żółwia ninja) jakiś psotny czciciel Bachusa postawił flachę po wódzie z „flaszątkem” 🙂 . Na szaro-brązowej korze drzewa z kapliczką można było dostrzec także powbijane pinezki – znak, że służy ono miejscowym jako żywy słup ogłoszeniowy. Jeżeli chodzi o płeć, to byłem w stanie stwierdzić, że przynajmniej jedno drzewo jest osobnikiem żeńskim (w zagłębieniach kory obu znaleźliśmy stare torebki nasienne). Obydwa drzewa nosiły ślady upływu czasu w postaci próchniejących miejsc (we wnętrzach pni zapewne znajdują się rozległe ubytki), ale biorąc pod uwagę ich wiek (~200 lat), można stwierdzić, że wciąż trzymają się nieźle. U podstaw obu sokor widzieliśmy nory gryzoni.
Co do moich subiektywnych odczuć (możecie mieć inne), to mimo iż topole czarne z Ostrówka są naprawdę ogromne, nie byłem w stanie się nimi zachwycić. Podobały mi się oglądane z bliska detale ich pni, ale gdy patrzyłem na nie jako całość, to coś mi nie grało. Drastyczne cięcia redukcyjne sprawiły, że aktualnie są one cieniami tego, czym mogłyby być. Dodatkowo, lata łażenia po nadwiślańskich łęgach sprawiły, że mam specyficzną perspektywę, która powoduje, iż główne bohaterki dzisiejszego wpisu odbierałem jako wyrwane z jakiegoś szerszego kontekstu, nie do końca pasujące do otoczenia. Mimo to, uważam, że oba drzewa bezsprzecznie zasługują na pomnikowy status, a – z tego co się orientuję – na tę chwilę wciąż się takim nie cieszą.
Wykorzystując okazję, że byliśmy niecałe półtorej kilometra od Glinek, postanowiliśmy podskoczyć także do naszej znajomej – „Maryny”. Od naszej ostatniej wizyty, tej jednej z najokazalszych topól białych w Polsce przybyło w „pasie” cztery centymetry. W sąsiedztwie drzewa coś się zmieniło. Zanotowałem, że część drzew owocowych w okolicznym sadzie została wycięta. Zniknęły też stosy pociętych konarów, pozostałych po chirurgicznej korekcji monumentalnej topoli. Pod białodrzewem zastaliśmy odłamany owocnik żółciaka siarkowego, co może być kiepską wróżbą dla drzewa, ale pożyjemy – zobaczymy (sam pień wydawał się czysty). Dodatkowo, górna połowa urzędowej tabliczki z orłem, przybitej do pnia, zniknęła.



Z kolejną wizytą u „Maryny” – monumentalnego białodrzewu rosnącego w mazowieckiej wsi Glinki.
Pobyt w Glinkach zakończyliśmy spacerem u podnóża wału przeciwpowodziowego – częściowo wzdłuż granicy rezerwatu „Łachy Brzeskie”. Blisko krawędzi obwałowania rośnie kilka wielkich topól kanadyjskich. Gdy ostatnio byliśmy w tym miejscu, jedna z nich przykuła moją uwagę, ponieważ była oznaczona jako pomnik przyrody, co w przypadku topól obcego pochodzenia nie zdarza się często. Teraz z zaskoczeniem zobaczyliśmy, że spotkał ją los, który wciąż spotyka wiele polskich topoli. Drzewo o pierśnicowym obwodzie pnia wynoszącym dokładnie sześć metrów zostało wycięte. Zdjęcia „przed” i „po” możecie zobaczyć poniżej.


Topola kanadyjska z Glinek w lutym 2022 roku i obecnie – in memoriam.
Zgoda – drzewo nie było w najlepszej kondycji (na pniu były widoczne ślady po podpaleniu oraz owocniki dwóch gatunków grzybów rozkładających drewno, a na gałęziach pasożytowała jemioła), ale we wnętrzu pnia nie było próchniczych ubytków i wydaje mi się, że spokojnie mogło jeszcze trochę pociągnąć. Z jednej strony żal było patrzeć na „kanadyjkę” bezceremonialnie pociętą na kawałki, z drugiej miałem świadomość, że sadzenie tego rodzaju topól w bezpośrednim sąsiedztwie naturalnych zadrzewień łęgowych nie jest najmądrzejszym pomysłem, albowiem krzyżują się z one sokorami, co prowadzi do utraty czystości genowej przez populacje tych drugich. Gdy myślę o tym, wciąż mam nieprzyjemny, nierozstrzygnięty dylemat…
Niebawem świt. Łysy wciąż błąka się wśród gałęzi topoli…

Dwudziestego szóstego grudnia. Siąpi deszcz. Wędruję błotnistą drogą, obszczekiwany przez trzy małe psy. Bury świt łapie mnie niby złodzieja na jednym z wiślanych mostów (poniżej zmącona, wezbrana Rzeka). Stojąc u progu łęgu kłaniam się nisko, a później wchodzę między pogrążone w letargu wiekowe topole. Jest mokro i zimno, ale to nic. Ważne, że mogę włóczyć się ścieżkami wydeptanymi przez sarny i dziki, klucząc wśród połamanych, omszałych konarów. Spotkawszy łosia, rzucam mu nieśmiałe spojrzenie. Gdzieś niedaleko odezwał się kruk. Na moment zamykam powieki. Krople stukają o miękką ziemię. Las pachnie błotem, próchnem, grzybami. Nie wiem już, czy to jawa, czy sen…












urodził się chłopiec,
który będzie trzymał się dobra
dziecko piątku, kropla wody
z tej samej rzeki, co ja

Dawno nie opisywałem żadnych wiślanych znalezisk, dzisiaj częściowo wypełnię tę lukę.
Latem ubiegłego roku, brodząc w Wiśle, na dnie wypatrzyłem coś niebieskawego. Intrygujący przedmiot – po obmyciu go z iłu – okazał się kawałkiem szkła. Nie było to jednak jakieś pospolite szkło w rodzaju denka butelki po piwie 🙂 Mleczno-niebieska znajda z jednej strony miała formę osobliwie zagniecionej, warstwowej masy. Na rewersie nie było warstw, ale na lekko wklęsłej powierzchni również działo się coś ciekawego. Zdobił ją swoisty pejzaż nierówności, zagłębień i wżerów. Całość była obtłuczona na brzegach. Nie będę spekulować, jak powstało to cudo, ani dlaczego znalazło się w Rzece, ale można domniemać, iż spędziło w niej dłuższy czas. Skąd taki wniosek? Powierzchnia obiektu – oglądana pod różnymi kątami – mieniła się kolorami tęczy. Zjawisko optyczne tego rodzaju jest zwane iryzacją (od greckiej bogini Iris) i w przypadku szkła może być skutkiem naturalnie zachodzących procesów. Szklane przedmioty, które długo leżą w wilgotnej glebie – w sprzyjających warunkach – mogą ulegać specyficznemu procesowi starzenia. Woda (o określonym odczynie) wypłukuje ze szkła niektóre z jego składników, czego efektem jest pojawianie się na jego powierzchni wielu super-cienkich warstewek. To właśnie one rozpraszają światło na podobieństwo pryzmatu, dzięki czemu możemy podziwiać swoisty taniec kolorów.


Co ciekawe, znaleziona przeze mnie szklana osobliwość może stać się jeszcze bardziej interesująca. Wystarczy obejrzeć ją w skali „mikro”, wzlatując na skrzydłach wyobraźni. W zbliżeniach jej powierzchni można doszukać się różnych ciekawych rzeczy. Szafirowe góry? Atole wysp na lazurowym morzu? Rozsypane klejnoty? Wielobarwna zorza? Kosmiczne skały? Proszę bardzo! Przeglądając poniższą galerię, możecie sprawdzić to sami…













Cześć! Dzisiaj mam przyjemność podzielić się z Wami serią wspaniałych fotografii „Marzanny”, wykonanych przez ARTI DRON & PHOTO.
Jesień to dobry czas na portretowanie tej przedziwnej grudziądzkiej topoli. Jej pozbawiona liści sylwetka wespół z przebarwiającymi się drzewami grądu zboczowego, porastającego stromiznę Kępy Strzemięcińskiej, tworzy niezwykle malowniczą kompozycję. Wokół drzewa feeria ciepłych barw – istny festiwal kolorów…









Większość śródrzecznych głazów ponownie pod wodą. Wisła przybiera – święto ryb…

W ubiegłym tygodniu udało mi się wygospodarować trochę czasu i wyskoczyć do Grudziądza na kilka dni. Przy okazji zajrzałem do niedawno otwartego Muzeum Handlu Wiślanego FLIS (polecam), mającego siedzibę w jednym ze średniowiecznych spichlerzy, z których słynie miasto. Wiadomo – nie mogłem też nie skorzystać ze sposobności złożenia kolejnej wizyty monumentalnej topoli czarnej, rosnącej przy Cytadeli. Miałem nadzieję, że tym razem uda mi się sportretować ją w całej okazałości. Niestety, wciąż nie było to możliwe. Wyjątkowo wysokie temperatury panujące tej jesieni spowodowały, że tegoroczny okres wegetacyjny wydłużył się o prawie miesiąc (!) i sylwetkę sokory nadal przesłaniały ulistnione gałęzie okolicznych krzewów oraz drzew. Spędziwszy trochę czasu w towarzystwie tej topolowej matrony, przyszło mi na myśl, że jej mroczna aparycja oraz rozmiary sprawiają, iż może kojarzyć się ona z sienkiewiczowską Horpyną. Co ciekawe, rosła wiedźma z powieści „Ogniem i mieczem„, wieszcząca z koła młyńskiego, mieszkała w „Czarcim Jarze”. W pobliżu naszego drzewa – idąc na północ – także można znaleźć coś w rodzaju jaru. Biegnie on ku Wiśle stromym zboczem Kępy Fortecznej i płynie nim (okresowo?) niewielki ciek wodny. W przypadku, gdyby nazwy drzewa zaproponowane we wniosku o objęcie go pomnikową ochroną nie przyjęły się, to „Horpyna” mogłaby stanowić atrakcyjną, nieobojętną dla wyobraźni alternatywę.
Aura raczej nie sprzyjała wędrówkom po lesie (siąpił nieprzyjemny deszcz), ale nie odwiodło mnie to od przeprowadzenia małego rekonesansu zbocza Kępy Fortecznej. W drodze powrotnej moją uwagę zwróciły liczne lisie nory, lipa drobnolistna o intrygującym pokroju oraz pewien okazały jesion.






Odwiedziny u sokory spod grudziądzkiej Cytadeli (27 października br.) i fotografia intrygująco rozgałęzionej lipy drobnolistnej (ostatnie zdjęcie), rosnącej w Lesie Garnizonowym na Kępie Fortecznej.
Tymczasem, po przeciwnej stronie miasta, u stóp drugiej z kęp, między którymi pierwotnie usytuowany był Grudziądz, moja Marzanna wciąż trwa, dumnie eksponując swoją okaleczoną, ale jakże niesamowitą sylwetkę. Czasem, gdy studiuję szczegóły jej postaci, zastanawiam się, czy mieszkańcy pobliskiego osiedla biorą w ogóle pod uwagę, że mają pod nosem jedno z najdziwniejszych krajowych drzew. Sebastian Czeremcha (pozdrowienia) – autor m. in. bloga „Szepty Kniei” (LINK), określił ją mianem dostojnej królowej na tronie powstałym z historii jej próchna. Na zdjęciach obrazujących jej masywne, spływające ku Wiśle, splątane napływy korzeniowe dostrzegł twarze, istoty i stwory. Wśród nich były smok, ośmiornica, czy gnomy grające na trąbkach. Według Sebastiana, Marzanna niesie, jakieś przesłanie od tych swoistych leśnych skrzatów, które strzegą jej przestrzeni. Twierdzi on, że wyjątkowo licznie zgromadziły się wokół drzewa. Czasem straszą, innym razem psocą, ale z natury są dobre.
Faktem jest, że niecodzienna fizjonomia tej topoli potrafi działać na wyobraźnię – zwłaszcza, jeżeli obserwator jest osobą wysoce wrażliwą. Wiem o tym od czasów mojego wczesnego dzieciństwa 🙂 Teraz, wiele lat później – mimo ograniczonych zasięgów tego bloga i moich zdolności pisarskich – staram się pokazywać ją światu, wziąwszy na siebie rolę jednego z jej kronikarzy i orędowników. Niestety, kondycja Marzanny stale pogarsza się. Osobiście, szczególnie niepokoi mnie paskudne uszkodzenie pnia, będące skutkiem wyłamania jednego z potężnych, nisko osadzonych konarów. Feralne miejsce coraz bardziej próchnieje i aktualnie ma postać wielkiej, ziejącej jamy (z jej krawędzi wyrastają korzenie przybyszowe), która niebawem będzie w stanie pomieścić dorosłą osobę. Pośrednim dowodem na postęp rozkładu jest również to, że spory czerwonawy otoczak, tkwiący w splotach jej korzeni, niedawno zapadł się do wnętrza i teraz umiejscowiony jest dużo niżej. Nie ulega wątpliwości, że czas gra na szkodę drzewa, ale z drugiej strony, warto mieć na uwadze, że przemijanie wpisane jest w życie każdej istoty. Marzanna daje nam lekcję odchodzenia, ale jednocześnie wydaje się mieć w sobie jakiś pierwiastek buntu, który – wbrew przeciwnościom – pomaga jej ciągle trwać…













Topola Marzanna i kadry „strzelone” na wysokości Kępy Strzemięcińskiej (na jednym ze zdjęć widać odchody wydry); 26-29 października 2023 roku.